mam tak strasznie wiele powodów dla których chciałabym schudnąć a jednocześnie wydaje mi się że tak jak jest wcale nie jest źle. Podobno jestem ogólnie lubiana, wszyscy chcą mi się zwierzać z problemów, bo grubaski wzbudzają zaufanie (tylko się cieszyć), w pracy mówią, że jak ktoś ma handrę to do Martusi go i już od razu lepiej!, mąż mnie kocha, poklepuje po 4 literach i chce się ciągle kochać (3x częściej niż przed ciążą) i ja przez to że jem bez stresu radzę sobie świetnieze wszystkimi problemami dnia codziennego. I co z tego jeśli choć raz chciałabym znowu poczuć pożądliwe (a przynajmniej sprzyjające) spojrzenie chociaż jednego mężczyzny (nie musi być przystojny jak jasna cholera). Facetom to schlebia, że ktoś inny patrzy na jego żonę z zainteresowaniem (i nie wierzę że tak nie jest). Chciałabym żeby moje dzieci nie musiały się wstydzić że mama grubaska wysyła tatusia na wywiadówki, żeby im tylko oszczędzić obgadywania i wyśmiewania mamy przez inne dzieci. I choć mam przyjaciela w osobie męża, to chciałabym mieć po prostu przyjaciółkę żeby pogadać o ciuchach z Orsay-a i powymieniać się nimi. A znajomych mamy wielu i każdą koleżankę trzymam na dystans żeby się nie musiała wstydzić iść ze mną na piwo - lepiej się nie umawiać, nie zwierzać, nie zaprzyjaźniać solo tylko parami (z mężami), tak jest bezpieczniej. I oglądam sobie zdjęcia gdzie jeszcze zakładałam latem (i tylko na urlopie) krótkie spodenki bo spódnic i sukienek powyżej kostek nie noszę odkąd skończyłam 12 lat i mama już mnie nie mogła zmusić. Przez te moje (wtedy i aż do końca liceum) nieuzasadnione kompleksy dużo straciłam w życiu... szkoda gadać. A teraz kiedy jestem już strasznie gruba to jakby je mam ale już mnie tak nie ruszają. Nie mam w ogóle silnej woli, nie myślę w ogóle o odchudzaniu, ale wiem że niedługo coś się stanie i już w ogóle nie będę chciała wychodzić z domu.
Zakładki