Uff! Nareszcie jestem!!! Miałam mnóstwo pracy i nie mogłam tu zajrzeć. A pzrydałoby sie, oj przydało... W piątek tak sie najadłam słodkiego, że aż mnie mdliło... Starałam się nie jeść nic zakazanego, ale wkurzyłam się tak bardzo, że nie chciałam pamiętać o diecie i swoich postanowieniach. Jak sie wkurzę - to jem. Staram sie nie żyć w stresie, ale niekiedy się nie da... Reszta dni jako-tako, ale znacznie przekroczyłam zaplanowany limit kalorii. Jestem zła na siebie nie dlatego, że nie schudnę, tylko dlatego, że brak we mnie konsekwencji. Że jeden głupi incydent przełożony na złość rozwalił moją taktykę. Ale nie byłabym sobą, jeśli nie próbowałabym od początku! Nawet jeśli będzie to syzyfowa praca - to podejmę ten trud...
Na cały dzisiejszy dzień mam już rozplanowane jedzenie, myślę, że wyciągnę w końcu rower i zacznę się więcej ruszać. A jeśli nie zdążę - pojeżdżę na rowerku stacjonarnym! Twardym trzeba być!!! A ja udowodnię sama sobie, że jestem!!!!!!!
Pozdrawiam serdecznie wszystkich odchudzających się (nawet po chwili załamania).
Asiorek.