Hej dziewczyny,
ja mialam to samo. Bylo tak, ze przez pol dnia dieta wspaniale mi szla, potem mialam ochote na cos zakazanego i myslalam sobie, ze zjem kawaleczek. Po zjedzeniu kawaleczka mialam wyrzuty sumienia i przychodzila mysl, ze i tak zmarnowalam wysilki mojej diety, wiec zjadalam calosc. Jadlam do bolu brzucha, nie do momentu gdy jestes syty, ale do chwili gdy bylam tak pelna, ze az mi bylo niedobrze. Potem postanowienie,ze od jutra to juz napewno...
W pewnym momencie bylam juz z jednej strony tym wykonczona a z drugiej wciaz czulam ze ja musze schudnac, bo nie akceptuje siebie z nadwaga.Planowalam wyjazd na wakacje, i kilka tygodni przed chcialam przejsc na diete, zeby jakos wygladac w kostiumie kapielowym. Tymczasem moja dieta to byl ten mechanizm opisany powyzej i skonczylo sie na tym ze nic nie schudlam. Bylam zalamana. Moja przyjaciolka widzac moj stan zaczela rozmawiac ze mna. I wtedy cos we mnie peklo. Przedtem nie rozumialam dlaczego jesli tak bardzo chce schudnac, nidgy mi sie to nie udaje. I to nie jest wina slabego charakteru, tak jak zawsze obwinialam sie ze moja slaba wola nie pozwala wytrwac mi na diecie.
Dziewczyny, to wina calej tej presji jaka wywieramy na siebie, calego tego "MUSZE SCHUDNAC", bo inaczej swiat sie zawali, calego tego kontrolowania sie przy kazdym kesie. Zdalam sobie sprawe, ze niczego tak nie pragne jak powrotu do normalnosci. Jesc jak inni ludzie, gdy sa glodni, zostawic czasem cos na talerzu i zeby mojej glowy nie zaprzatalo tak bardzo co i kiedy zjem . Zaczelam siebie traktowac lepiej. Przestalam sie kontorlowac i zabraniac sobie tego czy tamtego. Zaczelam zdrowiej jest, ale jesc tak jak wszyscy. Jedyna zasada to staralm sie unikac wieczornego jedzenia i po kolacji jadlam najwyzej owoce, wtedy lepiej mi sie spalo. I wiecie co od tego czasu, a uplunelo juz prawie dwa miesiace schudlam 5 kilo, nie mialam napadow obzarstwa i co najwazniejsze jestem duzo szczesliwsza, bo nauczylam kochac sie taka jaka jestem, choc myslalam ze jest to niemozliwe.