dzisiaj przedostatni dzionek przed dietka. od 1 lipca zaczynam isc droga ku super figurce..i tak na probe sprobowalam liczyc kalorie... no i to nie takie trudne, szkoda ze nie na kazdym produkcie pisza co i jak. ale coz, najwyzej sie nie zje... wiec na sniadanko nawet zjadlam chrupki czekoladowe z maslanka (wyszlo ok 165kcal - nawet mniej niz moje normalne sniadanko 200kaloriowe) no i tak do poki nie wrocilam z pracy miescilam sie w 567kcal, ale szczerze mowiac, glodna bylam jak cholera. te dietetyczne jogurciki i chlebki wasa slabo zapychaja poczulam nieopanowana pokuse zjedzenia porzadnej obiado-kolacji... zdrada... taka bylam glodna ze nawet nie liczylam kaloriii...talerz grochowki i kluski ze skwarkami (swoja droga nawet nie wiedzialam jak to liczyc ) a potem jeszcze miska jagod. boszzz jak ja zazdroszcze ludziom ktorzy jedza ile potrzebuja i potrafia powiedziec NIE. z calej tej rozpusty wylalam caly ten talerz zupy na noge, krzyku bylo jak cholera i jakos odechcialo mi sie jesc (chwilowo) pomyslalam ze to palec Boży....w koncu popelnilam piaty z 7 grzechow glownych...
moze moja kolacyjka miala kolo 500??!!?? ilez bym dala... ale na wieczor planuje jeszcze 2 pifka z kumpela. boszzzz jak chyba nie dam rady... ale nie ma mowy o poddaniu sie:] jesczze nie tym razem
caluski