-
Wczoraj miałam mały wieczorny kryzys... jak zwykle wieczorami... zjadłam chyba z 4 marchewki...
nie mogłam się powstrzymać. To zabawne bo rano czuję się pozytywnie naładowana do odchudzania a wieczorem wariuję jak czegoś nie zjem. W dodatku od nadmiaru wypitych płynów źle się czułam... chyba zacznę wcześniej chodzić spać.
Synek wciąż w domku więc ruchu nadal mam mało, tylko tyle ile poćwiczę sobie.
Dziś jadę do sklepu, na liście znalazła się waga spożywcza, odtwarzacz mp3 dla lepszego biegania, jakiś ładny dresik i nowy strój kąpielowy bo mój jest okropny i chyba dlatego że źle w nim wyglądam, przestałam chodzić na basen wstydząc się zwyczajnie.
W czwartek synek wraca do przedszkola, więc rano czeka mnie przebieżka po lesie. Dobrze że mieszkam blisko lasu. Spróbuję namówić tez koleżankę, bo razem zawsze jest raźniej.
Acha... rzuciłam palenie - już kilka dni nie palę i wcale mnie nie ciągnie. Co trzy dni wrzucam po 5 zł do skarbonki - będzie na basen. A basen od przyszłego tygodnia jak tylko załatwię opiekunkę na piątek, a od przyszłego miesiąca planuję jogę. Na razie tylko tyle, wszyscy polecają mi aerobik ale mi ciężko z takim sadłem zrobić 30 brzuszków a co dopiero skakać, niestety stawy bolą mnie od własnego ciężaru. Jeśli dojdę do wagi 69-68 kg to zapiszę się na aerobik. Na razie poprzestanę na jodze, bieganiu, basenie i codziennej gimnastyce w domu. Wiem że to może głupie, ale znam swój organizm i wiem również że aerobik jest skuteczny. Moja 55-letnia ciotka skacze 2-3 razy w tygodniu i ma figurę 25-latki! Na prawdę! A ostatnio spotkałam koleżankę z która mieszkałam kilka lat po sąsiedzku w akademiku. Po urodzeniu dziecka wyglądała jak wielka foka (tak jak ja teraz). Po wakacjach spotkałyśmy się bo nasze dzieci chodzą do tego samego przedszkola i nie poznałam jej. Niby buzia ta sama ale... ciało szczupłe... a ona ważyła chyba ze 100 kg, teraz może góra 60... jest wyższa ode mnie... Czyli się da jak się chce... i nawet jej mąż jakiś taki bardziej uśmiechnięty i zadowolony...
Chciałabym żeby i mój się tak do mnie uśmiechał....
Przed ciążą ważyłam 50 kg, a po 68, po 3 miesiącach 62, a potem przestraszyli mnie że mój synek ma przez mój wegetarianizm anemię (nie jadłam mięcha przez 5 lat) i zaczęłam jeść. Szkoda że nikt nie uprzedził mnie że tak drastycznie przytyję od tłuszczu zwierzęcego, no i nagle po roku jedzenia mięsa mój nieprzyzwyczajony organizm przybrał na wadze - 82 kg....
Kilka przygód z odchudzaniem, jojo, znowu dieta, znowu jojo i kolejne podejście, i kolejne nadrobione kilogramy. Nawet zaczęłam zbierać na odsysanie tłuszczu (od nadmiaru wagi różne głupoty przychodzą do głowy). Mąż mnie wcale nie wspierał tylko strofował, że za mało się ruszam, za dużo jem. Szkoda... wpadłam w depresję i koniec... znowu jedzenie... podżeranie, nażeranie się na noc, ale przynajmniej zdrowo się odżywiałam - wróciłam do wegetarianizmu i do wagi 74 kg przy której uparcie trzymałam się przez prawie rok... do ostatniej wigilii. Niestety moja mama działa na mnie bulimicznie i znowu się napychałam.... i waga skoczyła do 76. Po dwóch tygodniach stycznia wróciłam do wagi stałej. Ale koniec tego, mam dość! Chcę ważyć 55 kg! Jeśli teraz nie schudnę to już nie wiem co dalej....
Dieta 1000 kcal... czy wytrzymam?? Ale jeszcze nigdy nie miała w sobie takiej determinacji jaką odczuwam teraz...
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki