Wczorajszy dzień jedzeniowo skończył sie skucesem, ale cwiczeniowo, nie bardzo. Polazilam troche po miescie, ale to za mało.
Dziś na sniadanie jedno jajko, rzodkiewka, i dwa plasterki poledwicy, o chlebie nawet nie mysle. Obiad jak zwykle tlusty, mama widocznie juz zapomniala ze jestem na diecie, szykuje ziemniaki, kotlet w panierce.... ogorki. zjem pol ziemniaka i ogorki, a kotlet odpuszcze sobie.
Dzis dwadziescia kilometrow na rowerze i cwiczenia z pol godzinki. Katuje sie z jedzeniem a nie cwicze.

Psychicznie, nie wydaje mi sie bym dala rade nie jesc np.spagethii czy lasagne czy pierogi, czy kotleta w panierce dluzej niz dwa tygodnie. Boje sie ze jak pekne, jak to zwykle u mnie bywa, pochlone cala lodowke. Wszystko co mam, łacznie z czekoladami wpolokatorek, a pozniej bede siedziec i nienawidzic siebie za to. Narazie sie trzymam ale jak dlugo?
pozytywne myslenie, pozytywne myslenie....
Całuje was wszystkie:*