-
LustereczkoPowiedzPrzecieKtóżNajszczuplejszyJest NaŚwiecie...
<No z pewnością nie ty> - to mój mały głosik podswiadomości, który nazywa się Zygfryd. Nie ma to jak zawsze pocieszający cię przyjaciel : )
No ale przejdźmy do rzeczy. Mam 163 cm i waże te nieszczęsne 65 kg. Ogólnie to mam ambicję zrzucenia 10 kg, a o kolejnych 5 pomartwimy się później.
Licze na to, że udzielicie mi kilku rad w wypadku moich wątpliwości itp.
Zaczełam moją dietę dopiero 5 dni temu i jak na razie nie jest tragicznie. Jem te 1000 kcal choć to wcale nie jest takie proste.
Tak więc rozpoczne od przedstawienia plusów i minusów, które pamagają mi lub utrudniają prowadzenie diety.
+Już od dawna jestem odzwyczajona od masła i tłuszczu, więc z tym nie mam najmniejszego problemu.
+Wszelkie soki i napoje gazowane wyleciały z jadłospisu jakieś pół roku temu kiedy miałam problemy z żołądkiem i nie mogłam ich spożywać
+Bardzo lubie owoce i ważywa, więc jedzenie ich nie wywołuje u mnie obrzydzenia
- Mam kochaną rodzine, która usilnie dba o moją sulwetnkę co pięć minut proponując mi coś słodkiego do jedzenia. No po prostu cudownie. A i tak najlepsza była moja mam, która wyskoczyła dziś z tekstem "A może masełka" na co moja mina zrobiła się tam pordercza, że rodzicielka wróciła do swoich zajęć.
- MOja urocza i miła siostra po prostu mnie kocha. Daje jej doskonały obiekt do nabijania się. Co chwile tylko słysze "I co straciłaś już te 10 kg" albo "Oj uważaj, bo jak zjesz tego pomidora to jeszcze utyjesz". Nie no ja po prostu uwielbiam kpinę.
- Moja dalsza rodzina jeszcze nie wie, że się odchudzam, ale kiedy się o tym dowie to już słysze te teksty "Ale ty przecież jesteś szczupła" albo "No uważaj bo. Zaraz zobaczymy jak wcinasz czekolade". NO i najgorsza jest moja ciocia do której często chodze bo moją przyjaciółką jest jednocześnie moja kuzynka, więc siłą rzeczy muszę tam chodzić. A ona robi takie niezdrowe i tłuste jedzenie że aż mnie troche na wymioty bierze. Koszmar. A kto to musi zjeść? W życiu nie zgadniecie - JA! Tylko kiedy mówie, że albo nie jestem głodna, albo czegoś nie lubie to ona mi zacyzna nawijać o anoreksji. Kiedyś (poprzednim razem kiedy się odchudzałam) nawet mi zrobiła numer i poszła do mojego lekarza i mu powiedziała że ja nie jem i że przez to chotuje. Potem miałam niezłą jazdę i w rezultacie ciocia zmusiła mnie do ponownego przytycia. No i teraz mam większy problem do zrzucenia
Kurcze, ale żem się rozgadała. W kazdym razie tutaj będę zapisywała ilość zjedzonych i spalonych kalorii oraz moje małe codzienne grzeszki.
Jeśli ktoś miałby ochotę się do mnie przyłączyć to zapraszam.
-
Może ja Ostatnio mnie tak cudownie opieprzyłaś w pamiętniku, który współtworzę, że aż miło. Jeśli chodzi o rodzinkę to też nie mam lekko, więc wiem, co czujesz. Do tego w wakacje często gotuję obiady i wtedy wszystko strasznie mnie kus...Ale się nie poddaję. Odchudzam się miesiąć i schudłam, choć nie wiem dokładnie ile, bo zepsuta waga wyleciała na księżyc. W każdym razie dziś mam już na koncie 790 kcal. Trochę dużo, ale zdrowo: twarożek, agrest, ogórki, truskawki i ryż. Ale trochę się zagalopowałam. No więć jak będzie ??????? Piszemy razem ?????????????
-
Jasne, że możemy pisać razem jeśli masz ochotę.
Co do kalorii to jak na razie mam na koncie tylko 278 kcal, ale spokojnie. Przede mną jeszcze walka z obiadkiem. Poza tym jadłam tylko warzywa i owoce (jak na razie), a one mają mało kalorii więc to logiczne.
Co do tego ile spaliłam, to oznajmię oficjalnie wieczorem.
No i co tu durzo mówić, do obiadku jeszcze godzina, a ja już powoli robie się głodna, a lodówka tak uroczo mnie woła... nawet się otwiera... ej, czemu moja ręka zbliża się w jej kierunku...
<No to najwyższa pora, żebym ja wkroczyl do akcji>- Zygfryd wyjmuje jakąś karteczkę<Patrz!>
O nie... Kurde... więcej tego nie rób. Nie znosze oglądać swoich zdjęć. Poza tym do tej czynności trzeba się psychicznie przygotować. No ale przynajmniej odechciało mi się jeść.
P.S. Karamba, jeśli będziesz chciała to ja jestem zawsze gotowa do ochrzanienia cię : )
-
Jasne. Przyjemnośc będzie po mojej stronie, byle nie za często . Od ostatniego wpisu, oczywiście, nic nie zjadłam, a jeśli w ogóle na coś się skuszę to będą to warzywka. Dziś na razie ćwiczyłam tak, jak zwykle, czyli 2 godzinki na rowerze. Pod wieczór planuję jeszcze przynajmniej tyle samo, przy książce albo dobrym filmie (jeśli jakimś cudem taki się trafi, bo to rzadkość). Umówiłam się z kumpelą na długi spacer, po drodze odwiedzimy parę osób z klasy (spróbuje mnie ktoś poczęstować ciachami albo lodami, to uduszę !!!), ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo pogoda jest mocno średnia. Uwielbiam, jak jest szaro, buro i deszczowo, ale nie wtedy, kiedy mi to psuje plany. Pozdrawiam
-
Dziś zwierzątka leśne miały do ujrzenia bardzo ciekawy widok, a mianowicie: pewna dziewczyna jechała sobie przez las na rowerze. Co więcej padał deszcz. Jeśli by dodać, że jest astmatyczką to już w ogóle stwory leśne byłyby zaskoczone, ale jest jeszcze coś co przyprawia o zawał: To byłam ja.
No więc pzrez dobrą godzinkę jeździłam sobie w deszczu po lesie. Urocze. Już pomine, że chyba z trzy ataki astmy miałam. Kit z tym. Grunt, że sobie pojeździła. No więc przy tak dobrze zaczętym dniu nie może być źle.
Potem mieliśmy (przyzwyczajcie się, że mówie czasem o sobie w liczbie mnogiej. Licze jeszcze Zygfryda <moja podświadomość> i Benia [chorobę która siedzi mi w głowie i powoduje zawroty]) 40 minutowy spacer. Nadal padało, ale ja jako z natury wredna osoba chciałam zrobić przykrość Zygfrydowi i szłam dalej, mimo jego wielkich sprzeciwów.
Następnie było troche ćwiczeń. Wyszłoby z pół godzinki. W sumie tak srednio się zmęczyłam ale zawsze coś.
Na koniec dnia wybrałam się na basen. Urocze miejsce. Zwłaszcza kiedy przypałęta się grupka niewyżytych dzieci i szaleje po połowie basenu. Nie no luz. Jednak jakoś udało mi się trochę popływać. Troche mi w tym Astma przeszkadzała, która mnie dusiła, no ale wytrzymałam.
Jest wieczór a ja już praktycznie nie mam sily nic robić, ale chyba się zmuszę do potruchtania po bieżni.
I teraz już troche gorsze wieści. Pomyślicie sobie: Nie no takiego dnia to już nic nie może zepsuć. Ale nie! Właśnie że może. A mianowicie pyszny makaron z truskawkami. Na szczęście zostałam powstrzymana przed zjedzeniem wszytkiego co było na stole. Całe szczęście.
No i nadeszła pora na podsumowanie kalorii i kiedy tak liczyłam to zostałam zszokowana. Nie wiem już czy się cieszyć czy nie. Cieszę się, że wyszło ich mało, ale nie jestem szczęśliwa, że wyszło ich aż tak mało.
W sumie to dzień był typowo owocowo-warzywny i to mnie chyba odrobine tłumaczy.
Kalorie
Zjedzone: 701
Spalone: 2 275 (oczywiście razem z normalnymi czynnościami życiowymi, no i jeszcze truchcik mnie czeka <o ile moja ty chudzino twoja siostra ci nie zabroni, a jestem pewien że to zrobi>)
Bilans: 1574 - no w sumie nie tak źle, choć wczoraj było lepiej. Jakoś to przeboleje
Karabma, jak ja ci zazdroszcze tego, że masz rowerek stacjonarny. Kiedyś miałam ale siora mi zabrała pod pretekstemn "Ja będę ćwiczyła". Jasne. A to sadmo u niej to skąd się niby bierze?
Dziewczyno, skąd ty bierzesz tyle siły na jeżdzenie na rowerze. Kurcze, ale ty masz kondyche
<no z pewnością lepszą niż ty, skoro na w-f sie nie chiało chodzić i nie wykręcać mi sie tu Astmą>
A cicho siedź Zygfryd.
No więc to tyle na dzisiaj. Jakby ktoś miał ochotę się dołączyć, to zapraszam.
-
Hej, Ty może nie przesadzaj z tym wysiłkiem fizycznym, bo jeśli masz wtedy ataki ... Zjadłam mniej więcej tyle co Ty, tzn 785 kcal, czyli tyle, co przedtem (ale kretyńskie zdanie). Myślałam sobie, że coś przekąsze po południu, ale nie miałam czasu !!! Zagadałam się z przyjaciólkami i wróciłam do domciu o 18., a to stanowczo za późno na jedzonko, więc powiedziałam sobie: stop !. Generalnie to bilans wychodzi mi zabójczy, bo spaliłam na rowerku równe 3500 kcal. Rano przed śniadaniem 1500, po śniadaniu 500, po obiedzie 500 i teraz jeszcze 1000. Myślę, że mój licznik jest sprawny i mnie nie oszukuje, aczkolwiek te liczby wydają mi się dość spore, ale całkiem realne, bo jeżdżę dość szybko i długo, ze sporym obciążeniem (tylko się nie pytaj, czy się nie boję przyrostu mięśni, bardzo proszę). Do tego trochę się dotleniłam, łażąc po wsi. Po 16. zrobiła się cudna pogoda: słońce wyszło zza chmur, a wiatr roznosił po okolicy autentyczny zapach koniczyny, cudnie było. To tyle na dziś, jeśli o mnie chodzi. Zaraz zabiorę się za robienie jadłospisu na jutro. Rano pewnie zjem pomidora i twarożek albo wypiję kubek mleka, potem trochę owoców. Znowu gotuję obiad: ziemniaki+ryby w panierce+mizeria bez śmietany (robimy z octem). Rybę sobie odpuszczę, ale zjem sałatkę i ziemniaki, bez masła oczywiście. No dobra, już nie przynudzam. Pozdrów Zygfryda
-
Hej Co słychać ??? Bo jeśli chodzi o mnie to mam dwie wiadomośći. Standardowo dobrą i złą. Zła jest taka, że po całym dniu ślicznego spisywania się, ćwiczenia i picia wielkich ilości wody dałam się skusić na loda (waniliowy z małą ilością polewy toffi - 100 gramów, policzyłam za 400 kalorii), natomiast dobra jest taka, że prawie cały dzień się dobrze trzymałam, a zaraz po zjedzeniu tego loda przez równe 88 minut jeździłam na rowerku stacjonarnym z zawrotną prędkością 37 km/godz. i oparłam się pokusie zjedzenia drugiego loda (zjem jutro, w lodach jest białko, a jak zjem na śniadanie, to mi się przecież nie odłoży 4 centymetrami na biodrach, nie ?). No i co o tym sądzicie ??? Usprawiedliwiam się czy nie mam powodów do obaw ??? 1000 kcal nie przekroczyłam, ale nie głaszczcie mnie po główce. Jeśli uważacie, że przegięłam, to rżnijcie, ile chcecie
-
Bachia, żeżby Cię, no !!!!!!!! Wiem, że teraz jesteś na forum i byłaś tu już wcześniej, a ułamka wpisu nie zostawiłaś. Zapomniałaś ?????????
-
Co za ciężki dzień. Ale za to jakie jaja miałam. Byłam u lekarza (spędzenie u niego połowy dnia to dosłownie moje hobby) no i tak mnie naszło, że może się zważe. I jak mi lekarz powiedział ile waże to dostałam takiego ataku śmiechu że się nie mogłam powstrzymać. Okazało się, że waga w moim domu nieco dodaje i w rzeczywistości ważę 59. No ale i tak pozostaje mi sporo do zrzucenia, ale to zawsze lepiej że nie jest jednak to 65.
Dzisiaj oczywiście kilak osób z wielką przyjemnością mnie torturowało. Moja siostra zrobiła budyń, którym mnie oczywiście poczęstowała, a ja rzecz jasna odmówiłam i powiedziałam, żeby sobie w kuchni wywiesiła kartkę z informacją, że się odchudzam. Moja kumpela wybiera się do Anglii i dzisiaj kupywała prowiant na drogę. Oczywiście ja musiałam być przy tym całym wybieraniu chipsów, paluszków i orzeszków. W sumie nie było aż tak fatalnie, ale zawsze obyłoby się bez takiego czegoś.
No i znów nie zjadłąm za dużo. Ja już nie wiem co mam właściwie robić, żeby spożywać więcej kalorii. Kicha
zjedzone 2249
spalone 744
bilans 1505
No i to by było na tyle. Milej nocki.
P.S. Sugerujesz, że mam skleroze Karamba? No wiesz, takie insynuacje. Jak tak możesz.
-
Hola hola, jeśli piszesz, że zjadłaś za mało to chyba 249, a nie 2249 ???? U mnie po staremu. Dziś jakoś nie mogłam spać, więc wstałam sobie 0 5.00 i przejechałam się godzinkę na rowerku (nawet trochę więcej niż godzinkę), a potem dobrałam się do tych lodów, ale nie mam wyrzutów sumienia, bo zjedzone o 7.00 rano mi chyba nie zaszkodzą, tym bardziej, że zaraz znowu wskakuję na pół godzinki na rowerek. Poza tym czuję, że dzięki nim sobie dziś poradzę. Na obiad robię dziś pierogi z czereśniami, ale nie wiem, czy się na nie skuszę. Zjem sobie lepiej ogórka ...
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki