Hej.
Ja mam dwa razy gorszą wagę (64kg na jakieś 170cm), więc naprawdę pojąć nie mogę, dlaczego tak płaczesz nad sobą... Ale rozumiem, że skoro mieśnia załamanego nie masz...
Posluchaj. Moja rada: skoro tak niewiele ważysz, to zacznij od upełnowartościowiania jedzenia (wywalić batony, zmienić pieczywo na pełnoziarniste, takie tam bajery, o których wszędzie trąbią) i biegaj!
Moje spostrzeżenie jest takie, że ćwiczyć na podłodze pod łóżkiem można do woli, jogę trenować i generalnie leżenie plackiem pod palmą, ale nic, powtarzam NIC nie da takich efektów, jak bieganie. Bez szaleństw: ja zaczynałam od 20 min naprzemiennego marszu i zipiącego truchtu. Potem toszłam do godziny całkiem szybkiego biegu bez przerwy. No ale biegałam parę miesięcy dzień w dzień... Potem miałam przerwę i dzisiaj wyszlam pierwszy raz od pół roku... No i zipiałam, oj, bardzo. Ale wiem, że tydzień, i forma mi zacznie wracać.
Ale wracając... Wtedy, kiedy po raz pierwszy się zawzięłam, zauważyłam, że dosłownie co tydzień było mnie mniej wszędzie. A w momence, kiedy przyszedł ten tzw skok przy spadku wagi, codziennie miałam lepsze (mniejsze ;-) wymiary. A ponieważ próbowałam wielu rzeczy: treningu na siłowni, jogi, karate, callaneticsu, rowera, twierdzę że bieganie bije wszystko na głowę.
No i kondycję wyrabia.
I palenie rzucić tez pomaga (ja dzięki bieganiu rzuciłam ;-))
Powodzenia
Będę zaglądać, co by podoipngować
pozdrawiam serdecznym krakaniem