Kochane - wracam ja, córa marnotrawna Kiedyś wątek, który załozyłam, o tytule jak w tytule (sic!) pomógł mi bardzo i zgromadził bardzo sympatyczną grupę współodchudzaczek w doli i niedloli

Więc - reaktywacja!!!

Wracam po okresie niebytności dość długim... Zbyt chyba długim Jakiś czas temu to forum - a raczej forumowiczki - bardzo mi pomogły. 3 lata temu zaczęłam walkę ze zbędnościami wszelkimi. Startowałam z pułapu 70 kilogramów (ujrzenie owej 7 z przodu było przeżyciem dość traumatycznym jak na istostę mego wzrostu), a skończyłam na okolicach 56-57. Trwało to trochę, ale sie uparłam. I rzeczywiście zmieniłam na trwałe nawyki, ruszam się - wiec jako tako wagę trzymam. Teraz jest jakieś 58 kilo. No a że apetyt, także apetyt na odchudzanie, rośnie w miarę jedzenia - chyba dojrzałam do kolejnego etapu. I wiem już, że potrafię zdrowo funkcjonować - bez przegięć w żadną strone i co wiecej - lubię to swoje nowe-stare zycie
I tak - po analizach wszelakich (łącznie z pogodą i temperaturą na zewnątrz - doszłam do wniosku, że czas na krótki cambridge. Wiem, wiem, ze nie jest to sposób najzdrowszy i może najrozsądniejszy przy mojej wadze, ALE - potrzebuje kopa małego do dalszych bojów, więc 10-12 dni ścisłej jakoś mam nadzieję zniosę - bo to już dzień 7 - hip hip Generalnie jestem zwolenniczką 1000-1200 kalorii + ruch.

Docelowo chcę zobaczyć na wadze 50 kilogramów - przy takich krasnalach jak ja (160 cm) - każdy kilogram widać od razu niestety.

A was Moje Drogie proszę o wsparcie, czasem tez sama pewnie będe musiała na siebie pokrzyczeć publicznie, w chwilach trudniejszych...

Kasia Chwilowo na Cambridge'u