-
HEJ SLONKO GDZIE SIE PODZIEWASZ???
-
Z mojego odchudzania nic nie wyszło. Zaczęłam źle się czuć, tracić przytomność, choć jadłam regularnie. Lekarz wykluczył stosowanie jakichkolwiek diet. Po kilku dniach biegania złapałam ostre przeziębienie.
Oprócz tego po dwóch tygodniach stosowania diety zaczęłam się robić nerwowa, niespokojna i smutna. Mój mężczyzna woli mnie szczęśliwą i uśmiechniętą z dobrym nastrojem. Od tamtej pory waga się nie zmieniła bo i diety nie stosuję żadnej.
Zmieniłam pracę. Jadam regularnie, ostatni posiłek zjadam o 18:00. Niestety po świętach wróciła mi ochota na słodycze od czasu do czasu. Od poniedziałku zacznę się pilnować, żeby ograniczyć ich spożywanie do minimum.
Chciałabym schudnąć, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie daję rady i chyba po prostu się do tego nie nadaję. Zauważyłam również, że bez diety z ograniczeniem słodyczy utrzymuję stałą wagę lub tracę ją. Kiedy tylko podejmuję próby odchudzania się mój organizm zaczyna magazynować wszystko co mu potrzebne, na wypadek kolejnej deity...
-
Wątek zaniedbałam dawno, dawno temu. W między czasie podjęłam walkę z nadprogramowymi kilogramami w kwietniu 2007, z zadowalającymi efektami - niestety po lipcowym urlopie wróciłam do starych nawyków, a ćwiczenia ze względu na brak pilatesu w klubie fitness zarzuciłam czego do dziś bardzo żałuję. Pocieszające jest to, że nie przekroczyłam jakiejś tam magicznej wagi i w dalszym ciągu mieszczę się we wszystkie swoje ubrania... ale marna to pociecha, gdy pomyślę, że kiedyś ważyłam 60 km, a i tak wydawało mi się, że jestem gruba...
Tym razem się nie poddam. Wczoraj kolejny raz usłyszałam "niewinny" żarcik, który spowodował, że przepłakałam cały wieczór, a noc miałam z głowy. Dziś wyglądam jakbym nie spała tydzień... kto raz zetknął się z bulimią, nigdy się od niej nie uwolni i choć wielokrotnie mówiłam, że to mnie już nie dotyczy, że mam ten etap za sobą, mam świadomość tego, że to się będzie za mną ciągnęło już zawsze...
Muszę się najpierw rozruszać, a od marca wracam na pilates. Może w końcu zacznę pływać. Słodyczom i KFC`owskim twisterom mówię zdecydowanie nie.
Przechodzimy na 1000 (może 1200) kalorii, ale najpierw oczyszczanie organizmu - zalega w nim sporo toksyn...
-
Witam
Najważniejsze to się nie poddawać, chyba każda z dietkowiczek przynajmniej raz (na ogół więcej) zarzucała dietkę i wracała. Na pewno warto - żeby poczuc się lepiej, żeby spoglądać w lustro z radością i przede wszystkim dla zdrowia.
Trzymam kciuki za powodzenie. Pilates fajna sprawa, też chodzę i jestem zadowolona, chociaż czasem nie chce się ruszyć w domu (i dlatego zawsze wcześniej wykupuję karnet)
Pozdrawiam
-
-
Początki są niezłe, choć generalnie lekko nie jest. Wielka różowa piłka pilatesowa poszła w ruch - w końcu nie na darmo kupiłam film instruktażowy kilka miesięcy temu. Przedwczoraj nieźle się na niej powyginałam, dziś dość intensywnie odczuwam własne mięśnie (one jeszcze tam są?)... przy okazji bardzo się zrelaksowałam i wyciszyłam. Poprawie uległ mój paskudny ostatnio nastrój i mam więcej energii niż przez ostatnie pół roku.
I pomyśleć, że jeden seans ćwiczeń ma takie terapeutyczne działanie
Zamiast batoników - sałatki, duuuużo sałatek, aż się rodzice ze mnie śmieją, że się zmienię w króliczka bo ciągle chrupię warzywka.
Wczoraj zjadłam pokaźną garść suszonych śliwek - pocieszam się, że mają działanie przeczyszczające - latam po nich do toalety aż miło.
Mój Mąż jest dla mnie prawdziwym wsparciem - w ogóle nie chce słyszeć tekstów w stylu "ale jestem gruba" itd... i zawsze mówi, że gadam głupoty i że gdybym była chuderlakiem to nigdy by na mnie nie spojrzał... no cóż
-
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki