Wiecie, jednym z fajnych aspektów tego chudnięcia jest to, w jak miły, zaangażowany sposób TŻ wspiera mnie, kibicuje i dopytuje się (ale tylko tak, żebym czuła, że się interesuje, że jest przy mnie). A więc niemożliwe stało się możliwym Kto czytał początek tego wątku wie, jak bardzo przybity był moim ciągłym, nieprzerwanym tyciem i jak bardzo już nie wierzył, że się kiedykolwiek zdołam wziąć w karby.
Nowy etap życia się zaczyna...
Aha, ostatni, drugi suwak nosi datę jego urodzin... bardzo okrągłych w tym roku, bardzo ważnych. Jakby tak udało mi się zejść do 85 kg, czyli tyle, ile ważyłam, kiedy się poznaliśmy, to zapowiadam - upiję się, dokumentnie, i będę śpiewać głośno (zamknięta w łazience, co by pogody nie zepsuć). Trzymajcie mnie za słowo!