Cześć i czołem.
Długo zastanawiałam się czy zaśmiecic to subforum kolejnym topiciem, a jeśli tak, to jak napisać co mnie boli - jestem nowa, pewnie będę się powtarzać...
Mam 18 lat, jestem teraz w ostatniej klasie liceum. Z nadwagą borykam się o, od takiego malusieńkiego kajtka. No, może nie tyle co z nadwagą - poprostu zawsze byłam wyższa od innych dzieci. Problemy zaczęły się dopiero, kiedy weszłam w tzw. "wiek dojrzewania". Oprócz tego, ze bardzo często chorowałam, wyglądałam na 4 lata starszą niż moi rówieśnicy, to miałam wielkie problemy z cerą, w dodatku rósł mi zarost na twarzy (cyrk na kółkach, powiedzą niektórzy...). Jakby tego było mało, oprócz nadcisnienia, zaczełam okropnie tyć i nic nie było wstanie tego zatrzymać. Nie, żebym jadła dużo - mam brata-szczypiorka, nie jadłam więcej od niego. Mama się trochę zaniepokoiła i zaczęła ze mną swoją wędrówkę po lekarzach. Po odwiedzinach u x z kolei, kiedy wszyscy twierdzili, że "to normalne, minie jak skończy dojrzewać" oraz po pierwszym pobycie w szpitalu na badaniach, gdzie stwierdzono, że prawdopodobnie mam coś nie tak z korą nadnerczy i na tym koniec, dostałam pierwszą miesiączkę. Miałam w niej niemal rok przerwy, kiedy zaczęła mi się trafiać z nadmierną częstotliwością i trwała też zbyt długo.. Było to nieco uciążliwe i krępujące, ale gdzieś wyczytałam, że "to normalne". Chyba stał się cud i mama zabrała mnie do endokrynologa, który nie badając mnie, stwierdził nadczynność kory nadnercza - zespół cushinga - i wylądowałam w szpitalu. I tak co roku na kilka tygodni. Oczywiście niby miałam mieć guza, ale nie miałam, dostałam sterydy, które miały mi pomóc - wszystko miało ułożyć się pięknie. Aż pewnego dnia znajomy lekarz powiedział mi, że moje leki są szkodliwe dla mnie, a skoro wyniki kortyzolu mam dobre, to powinnam zacząć je odstawiać. Mama zdecydowała się pójść do innego lekarza i ten dał jakieś zastępcze lekarstwo, po którym miałam przestać już brać jakiekolwiek leki. Zrobił mi wyniki i się okazało, że moja choroba, to zwykłe torbiele na jajnikach.
Przepraszam, że tak zanudzam, już zmierzam ku końcowi - od 13 do 18 roku życia siedziałam na sterydach, tabletkach antykoncepcyjnych i lekach na tarczycę. Moja waga przy ogromnym wzroście - 180 cm - osiągneła jeszcze większy wynik - 120 kg. Oczywiście, w między czasie byłam na "wiecznej diecie", która była równoznaczna z wykluczeniem słodyczy (które i tak czasem podjadałam), ograniczeniem chleba, soli, serów żółtych, wykluczeniem z jadłospisu ziemniaków, ograniczeniu ilości spożywanych pogarmów. Ile razy się nasłuchałam od mamy, czego mam nie jeść, to nie sposób zliczyć Kiedyś nawet moja waga miała mniej niż 100 kg. Wychodząc z podstawówki (12 lat), ważyłam 105 kg i miałam 176 cm wzrostu, później w jakimś ośrodku w ciągu miesiąca dzięki lekom osiągnełam 89 kg, ale wszyscy znamy jojo i diety-cud - wróciło mi do 110. I systematycznie rosło, dopóki nie przestałam brać leków. Stało się to w lipcu. Teraz tylko jem antykoncepty, wiadomo - żeby funkcjonować jak jakaś kobieta w miare. Od początku października wziełam się za siebie - codziennie ćwiczę. Od lipca z wagi zeszło mi tylko 5 kg. Moje pytanie brzmi - czy jest dla mnie jeszcze szansa? Bardzo chciałabym zrzucić te 44 kg - dla mojego kręgosłupa, stóp i dzieci, które w przyszłości bardzo bym chciała mieć. Wiem też, że grozi mi cukrzyca...
Co ja mogę zrobić? Cwiczę codziennie, ale oprócz tego, że czuję moje mięśnie, nie widzę żadnego spadku wagi.. Staram się jeść zdrowo - warzywa, owoce, jogurty, melko, mięso... Z rzadka wpadnie chleb, nigdy nie jem na obiad dwóch posiłków, a od miesiąca czuję że mam mniej miejsca w żołądku i nie pomieszczę więcej jak śniadania i drugiego dania na obiad. Ewentualnie wieczorem jabłko, czy jogurt. Ostatni posiłek przed 18
Jestem na siebie zła, że mi tak okropnie idzie..
Zakładki