Dziś mija równiutko miesiąc mojej diety. 21 lutego po raz pierwszy zapisałam wszystko , co w danym dniu zjadłam i wydawało mi się, że to już dieta, a po podliczeniu ledwo, ledwo zmieściłam się w 1500 kcal.

Dziś po miesiącu powiększyłam swoją wiedzę o kaloryczność produktów, o ich skład (tylko o węglowodanach dotychczas wiedziałam dużo). Jestem zadowolona z mojej wiedzy na temat żywienia. Podoba mi się to, że w pracy też nie jestem głodna. Jem owoc i przygotowaną dzień wcześniej sałatkę warzywną.

Pod względem sportu na początku trochę się zmuszałam, żeby wogóle się poruszać, jedyną przyjemnością był basen, ale nie chodzę na niego zbyt często bo mam dziewczynki, dziś gdy wieczorem nie pojeżdżę na rowerze, nie potańczę w dzień z córkami itp to naprawdę czuję, że czegoś mi brakuje.

Dieta przestała być dla mnie wysiłkiem. Jest przyjemnością, bo widzę efekt na wadze, może jeszcze nie po ubraniach, może jeszcze nie w lustrze, ale wiem, że dzieje się coś dobrego i to mnie nakręca od środka. Jest naprawdę dobrze.

W ciągu miesiąca ubyło mi równiutko 4 kg. Jestem bardzo zadowolona z tego efektu i na pewno wytrwam w tej dietce, bo nie jest dla mnie uciążliwa.

Jedynie chciałabym jeszcze zachęcić do chudnięcia wraz ze mną chociaż jedną z przyjaciółek. Mam dwie takie olinki okrąglinki, ale nie chcą ... więc nic na siłę... Poroponowałam wspólne wyjścia na basen, proponowałam robienie sałatek do pracy na zmianę, ale nie są zainteresowane. Może gdy ja naprawdę osiągnę większy spadek na wadze zauważalny gołym okiem to je zachęci... a może też nie... sama nie wiem, w każdym bądź razie chciałabym robić to z przyjaciółką, ale sama też dam radę..