No,jestem na chwile...
Zalamka, totalna.
Nic nie chudne, pomijam moje wysilki wczesniejsze - od czasu kiedy sie przeprowadzilam, tak mi ciezko utrzymac posilki w ryzach... Rano jem cos na szybkiego, na uczelni jogurt, a jak wracam... to jem najwiekszy posilek dnia a do konca dnia nic wiecej.... Czas posilkow i ich jakos pozostawia wiele do zyczenia i nie umiem sobie z tym poradzic.
Dzisiaj poszlo mi lepiej:
-sniadanie: jogurt ze zbozami i garsc orzechow
-obiad:kanapka z dwoch kromek-grahamek z serkiem almette i kielkami brokul
-po obiedzie: kisiel, podjadalam sobie kielki
-kolacjalatki z jogurtem

wyszlo:936,uffff.

Ale wczesniejsze dni to byla masakra... Jadlam nawet 3 kromki z serem zoltym i salami na kolacje, pomijam na obiad kebab -_- ...
Cos strasznego, nawet zjadlam marsa i nerkowce w cukrze Ale to przynajmniej tyle, jelsi o slodycze chodzi. Cos mi do glowy uderzylo, no :/

A najgorszy jets dla mnie brak ruchu. Nie mam roweru zeby jezdzic po miescie, a baseny sa takie drogie... Porpsilam mame zbey mi stacjonarny dowiozla w sobote, mam nadzieje ze tyle chociaz sie uda...
I powiem wam szczerze, ze mimo ze mialam okazje wejsc wczesniej na forum to nie robilam tego... Bo sie balam... Bo mi przykro strasznie, bo czuje sie zagubiona w tym moim odchudzaniu.. wiem, ze robie zle, jedzac chaotycznie - albo wcale, albo duzo, albo niezdrowo, w dodatku ZERO ruchu... a w poniedzialek jak stawalam na wadze, to mialam kilo wiecej niz w zeszlym tygodniu, tj: 104,4.
Czuje sie jak syzyf - juz mialam 102 prawie, a tu znowu dupa, dupa, dupa. Zmarnowalam caly wysilek.

Pomozcie mi jakos , prosze Nie dam rady byc z tym sama