Chyba doszłam do kresu wytrzymałości. Mam w sobie straszną niemoc. W październiku zeszłego roku zarejestrowałam się tu, rozpoczynając moją walkę, która trwała wszystkiego... 3 tygodnie. Wtedy ważyłam 64,4 kg, teraz - 69. W tej sytuacji mam do zrzucenia co najmniej 20 kilo (mam 153cm wzrostu, więc wyobrażacie sobie pewnie co za kula ze mnie). Nie cierpię być gruba. Wiem, kto lubi, ale ja mam z tym ogromne problemy. Nigdzie nie chodzę, unikam imprez, unikam znajomych, którzy ostatni raz widzieli mnie przed rokiem, bo nie chcę widzieć ich min i spojrzeń ani słuchać komentarzy. Przed chwilą pokłóciłam się z moim facetem, bo w ostatniej chwili stchórzyłam i nie pojechałam z nim na ślub kuzynki. Ranię jego i ranię siebie. Moja tusza przeszkadza mi w normalnym życiu. A przecież, gdy jestem szczupła, jestem naprawdę niezłą laską. Tak bardzo bym chciała znów móc założyć dżinsy, ale tak strasznie przeraża mnie długa droga do tego celu, a przecież nie robiąc nic, tego celu nigdy nie osiągnę. Błędne koło. Kolejne lato, podczas którego znów nie założę fajnych ciuszków, wiszących bezużytecznie w szafie od kilku sezonów. Bardzo chciałabym zapisać się na jakieś ćwiczenia, ale brakuje mi czegoś na kształt aerobiku dla grubasów. Paraliżuje mnie obecność wysportowanych dziewczyn wokół mnie sapiącej po kilku przysiadach. Będę próbować ćwiczyć w domu, tak jak to kiedyś robiłam i udało mi sie schudnąć 16 kilo. Znów będę próbować, bo inaczej stanie się coś złego. Muszę tylko zacisnąć zęby i jakoś znaleźć w sobie siłę...
Zakładki