Serio, wracam tu już kolejny raz, od tylu lat wiernie tu wracam! Jak to w ogóle możliwe? Mój najdłuższy związek nie był tak pewny, jak to, że to wrócę!
I widzę coraz wyraźniej, że to nie jest kwestia szybkiego zrzucenia kilogramów, bo one później wracają. Widzę, że po prostu (uhuhu, tak, po PROSTU, jakby cokolwiek było w tym proste!) muszę zacząć inaczej żyć. Zdrowiej jeść, mniej chlać, więcej się ruszać. Odkochać się w serze...
No i jestem, zrobiłam właśnie wielkie zakupy przez internet, nakupiłam zdrowego jedzenia, dostawa w niedzielę. Poporcjuję to, ugotuję ile dam radę, pomrożę, poopisuję, zaplanuję szybkie i proste przepisy. Bo też lenistwo i zmęczenie biorą zawsze nade mną górę. A może tak jedno popołudnie uda mi się wygospodarować, żeby później cały tydzień siedzieć z palcem w nosie, zobaczymy.
Jestem dobrej myśli, bo już właściwie nic nie mam do stracenia. I nie walczę tym razem o pewność siebie, o pokazanie komuś czegoś, o udowodnienie, że mogę, czy o zaleczenie kompleksów. Nauczyłam się ze sobą żyć, lubię siebie, jestem swoją kumpelą, pełna akceptacja. Ale nie chcę już tyć, już wystarczy, to nie jest zdrowe, a jeśli teraz tego nie zatrzymam, to będę tyła i tyła.
I jestem chora i chciałabym móc brać leki w mniejszych dawkach, a z moją masą ciała to nie nastąpi. A później wyłażą mi włosy garściami i znów tyję... błędne koło :/
Kurde, trzymajcie kciuki, co? Już tyle razy mi pomogłyście, wiem, że z Wami dam radę!
Zakładki