dzisiaj w sklepie ledwo co weszłam w rozmiar "xxxxxxxxxx"(wygladalam jak przepompowany balon w tych spodniach).Ekspedientka spytala sie mnie :czy dobrze na mnie leza?(czyzby nie slyszala moich jeków z przebieralni?) , odpowiedzialam jej, że te biodrowki (tak wiem, przymierzac biodrowki to szalenstwo) dziwnie na mnie leza ( hehe taaa leżą !po zmierzeniu ich wiem jak się czuje ciesnina giblartajsak) i ze gdybym w nich wyszla na ulice to bylby duzy nietakt wzgledem spoleczenstwa a nawet zamach na estetykow a ja nie chce miec zgonów na sumieniu i wyszlam.A co?Tak. mam duzy tyłek, jeszcze wiekszy brzuch i przyznaje sie do tego .Jasne , że jest mi przykro gdy ktos smieje mi sie w twarz z powodu mojej sylwetki, a od rodziny slysze same antykomplementy typu : aaleeeeee masz maćka! (maciek=brzuch w 2 miesiacu domneimanej ciązy).Do tego mozna sie przyzwyczaic ale kiedy raz na jakis czas ide kupowac jakis element mojej garderoby " a la słoń" wtedy przypomniam sobie, że te wszytskie wyżerki poszly mi w biodra i ze znow przytylam 2 kg. Mysle , że kazda osoba borykajaca sie z kg czuje do siebie pewnego rodzaju odraze. Ja np. siegajac po "kolejnego batona" (tzn. frazes ktory u mnie przybiera postac 3 dodatkowych kanapek)mowie sobie : no, czołem żałosnosci! ale to i tak mi nic nie pomaga wrecz przeciwnie jem co raz wiecej by bardziej zasluzyc na miano "żalosna".Gdzies tam jeszcze tkwi postanowienie, że bedzie to ostatnia wyzerka przed odchudzaniem (oczywiscie wyzerka jest obfita a odchudzanie znikome).Wiec do czego zmierzam? a no zmierzam do tego, że juz nie widze sensu w kolejnej diecie czy zestawie cwiczen bo wiem, że sie zlamie i że znow bede musialam latac kilka dni po 3 godziny po miescie by znalezć jakies "landahary szmaciane" w ktorych wygladam jak w popularnym worku na ziemkaki ... boze a innym sie udaje ...
Zakładki