Hehe spałam dzisiaj do 12:30 (tak długi sen zdarzył mi się po raz drugi czy trzeci w życiu), więc śniadanie miałam na obiad Trzy małe kromki razowego chleba i pasta jajeczna. Plus kawa, bez cukru, bo ja z zasady nie słodzę - nie lubię.
Ten tydzień traktuję bardziej jako wstęp, jako przyzwyczajenie się do ograniczonej ilości żarełka, potem troszkę zaostrzę rygor, ale nie za bardzo, bo efekt będzie odwrotny do zamierzonego.
W ogóle dzisiaj zrobiłam rachunek sumienia całego swojego dietetycznego życia. Co mi pomogło, co zaszkodzilo, jaka dieta z wcześniej stosowanych była najskuteczniejsza, a jaka była kompletnie nieskuteczna. I wyszło mi, że taka kopenhaska "trzynastka" jest nie dla mnie, stosowałam ją chyba dwa razy w życiu, nic nie schudłam, a czułam się fatalnie. Zresztą ona opiera się w dużej mierze na mięsie, a ja za mięsem nie przepadam.
Najskuteczniejsza, najprzyjemniejsza i najefektywniejsza była jednak Dieta Życia. Jakie to przyjemne, dziewczyny, wiedzieć, że można się najeść do syta, że można jeść często, tyle, że jak się chce mięsa, to z dużą ilością warzyw. Jak się chce ziemniaków, to z surówką. Mniam. I poszło w ciągu miesiąca 8 kilo, bez poczucia krzywdy (bo oni mogą jeść co chcą, a ja nie, to niesprawiedliwe), bez uczucia permanentnie pustego żołądka. A że te 8 kg wrócilo - to nie tyle wina nieskuteczności diety, ile mojej niekonsekwencji w utrzymaniu jej efektów.
Aha, postanowiłam ważyć się mniej więcej raz na jakieś dwa tygodnie, nie częściej.
Kakofonia, zaraz do Ciebie zajrzę i skontroluję sytuację.