Kusisz, Marlenko, kusisz Myślę, że zobaczyć się w realu byłoby bardzo przyjemnie, tym bardziej, że wtedy będziemy już oczywiście super laseczki
A tak w ogóle to muszę powiedzieć, że ostatnio u mnie trochę gorzej z mobilizacją do odchudzania. Kwestia jest trochę skomplikowana, bo ja uważam, że mam jeszcze trochę do zrzucenia, nie jestem zadowolona np. ze swoich bioder, a tym bardziej z ud, dolna partia brzucha też pozostawia wiele do życzenia, ale... no właśnie, ciągle jest jakieś ale Od rodziny ciągle słyszę, że już powinnam skończyć odchudzanie, ortopeda na mój widok powiedział "ojej, jaka chudzinka", a koleżanka stwierdziła, że znikam. I to naprawdę nie jest tak, że ja mam jakieś zaburzenia w postrzeganiu siebie i uważam się za tucznika, bo przecież też widzę, że schudłam, większość rzeczy ze mnie spada, a z kolei dobre są te, które nosiłam jakieś trzy lata temu. Nie zamierzam dążyć do jakieś wyimaginowanej sylwetki w stylu Kate Moss, bo anoreksja jakoś nie jest moim największym marzeniem i wiem, że jestem od niej najdalej jak tylko można. Zawsze dbam o to, żeby nie schodzić poniżej tysiąca i raczej wolę go przekroczyć niż zaniżyć, a jak zjem więcej niż przewidziałam, to nie walę głową w ścianę i nie mam wyrzutów sumienia, które mi sen spokojny odbierają. Jednym słowem dieta jest zawsze obok, nie stanowi centrum mojego życia i bynajmniej nim nie rządzi.
Wiem, że nigdy nie będę z mojej sylwetki do końca zadowolona, bo też zawsze się coś tam znajdzie, ale to jest chyba naturalne. A takie komentarze z jedenj strony sprawiają mi przyjemność, bo cieszę się, że widać, że schudłam, ale z drugiej strony trochę odbierają mi chęci do dalszej walki, bo zaczynam się zastanawiać czy nie przesadzam. A to oczywiście może też owocować łatwiejszym usprawiedliwianiem różnych dietetycznych wyskoków. A ja chyba po prostu potzrebuję takiego ostatniego kopa, bo przecież tak naprawdę dużo już nie zostało, jeszcze jakieś 2 kilogramy i będę mogła zacząć z diety wychodzić. Przecież najważniejsze jest to, żebym osiągnęła wagę, z jaką sama będę się czuła dobrze, a do tego brakuje mi jeszcze troszeczkę. No i po prostu czasem sama nie wiem, co mam myśleć. Czy to ja zwariowałam czy świat szaleje?
Wiem, że moje wynurzenia brzmią jak jęki starej hipochondryczki, ale to jest dla mnie naprawdę problematyczne...