Głupota ludzka nie zna granic.
Znam osoby, które odchudzają sie kilkadziesiąt (!!!) lat - ciągle jakies diety, a potem efekt jojo i waga powraca z nadwyżką.
Znam osoby, które są szczupłe/chude lub wręcz mają niedowagę i chcą się odchudzać.
Znam osoby, które uważają, że stosując radykalną dietę lub dietę ograniczająca jakis produkt w jadłospisie np kwaśniewskiego, kapuściana, cytrusowa, białkowa, węglowodanowa itd, schudną.
Znam osoby, które głodzą się, a potem oczywiście jojo.
Znam osoby, które odchudzają się jedząc jakieś dziwne rzeczy: np wcinają przez kilka tygodni jakies suchary, pieczywo chrupkie, jogurty naturalne.
Znam osoby, które nie jedzą normalnych posiłków, za to słodyczy czy fast-foodów nie potrafią sobie odmówić.
Znam osoby, które stosuja jakąś skuteczną i bezpieczną dietę, a wykluczają jakieś produkty ze swojego jadłospisu, co prowadzi w konsekwencji do wilczych napadów na te produkty. Oczywiście po jakimś czasie.
Zastanów się, czy nie należysz do którejś z grup. Tylko się zastanów. Proszę.
Teraz jakiś morał by się przydał. Ale wnioski możecie sobie wyciągnąć sami, a jeśli ktos dalej nie rozumie dlaczego w.w. zachowania nie są dobre, to niech czyta dalej.
Do napisania topika zainspirowała mnie dzisiejsza rozmowa z koleżanką, której do końca nie byłam w stanie przeprowadzić. Opowiem wam w skrócie:
Koleżanka jest bardzo szczupła, bardzo drobna i oświadcza, że chce sie odchudzać. To jej mówie, że nie ma z czego, a ona, że tu i tu jej wałeczki wystają. Bzdura. Nic jej nie wystaje. To jej mówię: dobra, to jak się chcesz odchudzić? A ona na to, że jeszcze nie wie, że może będzie jadła same jogurty i warzywa. To jej tłumaczę, że to głupota. W czasie, gdy ona jadła czwartego pączka zaczynam jej tłumaczyć, że powinna jeśc mniej słodyczy, fast foodów, żeby conajwyżej zmieniła swoje nawyki żywieniowe, by jadła po ptostu zdrowiej, częściej, a mniej. I to dobrze wpłynie na pewno na jej organizm, a i może schudnie, jeśli tak bardzo chce i faktycznie widzi tam jakies "wałeczki" . Do rozmowy wtrącił sie kolega (swoją droga najgrubszy facet na całej uczelni), który zaczął mi zaprzeczac, że jedzenie często jest czyms dobrym, mówił, że góra 2 posiłki dziennie itd. Powiedziałam coś w stylu "dobra, no to ja juz się nie wypowiadam" i zakończyłam rozmowę przysłu****ąc sie jakie "dobre rady" kolega jej daje. Przynam, koleżanka nie jest zbyt mądra (uchodzi w grupie za taką "głupiutką", jej rozmowy ograniczaja sie do rozmów o facetach, ciuchach i kosmetykach). Zadawała mi setki pytań w stylu "a jak będę jadła same jogurty, to schudnę?", "a jak będę jadła same pączki to schudnę?", "a jak będę jadła same warzywa to schudnę?". Moja cierpliwośc tez ma swoje granice i powiedziałam jej "ja juz ci powiedziałam co na ten temat myślę, więc przeanalizuj to zanim zadasz kolejne pytanie".
I teraz kwintesencja, wręcz śmietanka całej sytuacji:
Koleżanka przyniosła dzisiaj takie kilogramowe wiaderko jakiegoś sernika gotowego i pyta: "jak zjem dzisiaj tylko to, to schudnę?"
Luuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudzie, opamiętajcie się.
Zapraszam do rozmowy
Zakładki