Zamieszczone przez
peszymistin
Ale sluchajcie, Wy obie jestescie szczuple. NIe rozumiem, po co sie odchudzacie. Mlody Aniolek jest szczuplutki: cos Ty tam u siebie wynalazla grubego? Cheerli, ile masz wzrostu?
pO prostu odwalilo Wam na punkcie diet i odchudzania, chociaz wcale nei musicie. Moda, czy wlasnie zapatrzenie sie na te wieszaki. A poniewaz ciagle macie w glowie to jedno, to nie potraficie normalnie jak czlowiek jesc: albo zrecie jak swinie, albo nie jecie w ogole. Przepraszam za to okreslenie. Bez sensu to jest i to tez jest swego rodzaju choroba: nigdy nie miec radosci z jedzenia: albo odzieranie sie z wszelkiej przyjemnosci stad plynacej, albo paskudne wyrzuty sumienia z powodu pozwolenia sobie na ta przyjemnosc, a co za tym idzie mysl: "skoro juz jeden cukierek zjadlam, to przepadlo i tak jestem stracona". Czyn sobei przyjemnosc bez poczucia winy, a na pewno i hamulce sie znajda.
Niestety, ale wlasnie to Wasze podejscie, nie jakies genetyczne czy nabyte sklonnosci do tycia, ale kompletna nieumiejetnosc jedzenia, sprawi, ze przez cale zycie bedziecie sie borykac z tym problemem: rozchrzanicie sobie metabolizm i tyle.
Umiejetnosc jedzenia: mam na mysli to, co widze u ludzi normalnych, szczuplych i nie zrytych na punkcie odchudzania: jedzenie wtedy kiedy czuje sie glod albo kiedy jest na to pora, nie przejadanie sie na imprezach (bo sie siedzi przy stole i nie da sie nie jesc), nie jedzenie rzeczy niesmacznych, czerpanie przyjemnosci z tego, ze sie je. Itd itp.
MOge sie zalozyc, ze obie tak mialyscie jeszzce rok, dwa temu. Stracilyscie cos cennego, radze Wam pracowac wlasnie nad tym, by to odzyskac.
Zakładki