tak, dokładnie tak! Mgła? Jaka mgła? Przez tą mgłę nic nie widzę! Korzenie? Śliskie kamienie? Błoto? Woda? Dudnienie krwi w uszach? Do konaruuu!!! (do ławeczki następnym razem ;)). Była chęć, była radość. Nie było stresu, ewentualnie obawa, bo 3 dni łażenia, bo ciało zmęczone, bo dwa dni wcześniej dałyśmy czadu na treningu pod górę, bo mgła, bo ślisko. Lista przewijała się przez minutę może? A potem? Spodenki, stanik, koszulka, czapka, telefon, buty. I tylko mała, bardzo odświeżająca myśl: jesteśmy szurnięte! Boże, jak bardzo to kocham!Cytat:
Coś wisi w powietrzu bo mam ostatnio podobne myśli. A przecież chcę! Tylko kuźwa COŚ mnie stresuje...
Nie stresowało mnie bieganie w górach choć to wysiłek jak nie wiem co.... rwałam się do tego.... było bosko! jęzor na wierzchu i przygoda!
Może dlatego, że to nowe było? Że nie wiadomo było co nas czeka? Bo przygoda? Biegłam wczoraj z myślą, że nie biegnę sama. W podbrzuszu rwało, ale tabletka działała i starałam się nie biec na wariata. Przecież biegałam już z @. Maraton przebiegłam z @. A to rozbieganie. Nic nie muszę. Mogę się zatrzymać, mogę przebiec mniej.
I nagle widzę chmarę biegaczy biegnących w moją stronę. Z dwadzieścia osób. Od razu było widać różny stopień doświadczenia. Ale biegli razem. Uśmiechałam się mijając ich. Witaliśmy się. Niektórzy mieli to w nosie. Już mi to nie przeszkadza. Już się przyzwyczaiłam, że macham bez sensu, jakbym się od much oganiała. Ale to nic. Biegli razem.
Ja też biegłam "razem". Po drugiej stronie Polski biegła moja "grupa" :) Zawsze sama, ale nigdy samotna. To takie proste.
Z powrotem też się mijaliśmy. Na przodzie biegło dwóch Adonisów. Wyrzeźbionych. Umięśnionych. Wysokich. Sprężystym krokiem, z prędkością, która jest dla mnie osiągalna tylko przy interwałach. Lekko. Rozmawiając sobie swobodnie. Boskość i biel biła od nich z daleka. Nie witali się.
Reszta grupy, była rozstrzelona na odległość dwóch -trzech kilometrów. Witali się ci sami, którzy witali się wcześniej. I tylko oni biegli z uśmiechem. Tylko oni czerpali z tego radość. Pozostali, biegli jakby za karę. Umęczeni. Rozdrażnieni. Samotni.
Nie chcę wyglądać jak ta druga grupa. Nie chcę wyglądać, jakbym biegała za karę. Chcę łapać oddech zgięta w pół, a potem patrzeć na szczyty i słuchać bicia serca, czując, jak energia życia, wypełnia mnie w każdej komórce mojego ciała. Wtedy mam wrażenie, jakby moje komórki trzymały rączki w górze i śmiały się radośnie. Wtedy czuję kom-plet-ność.
Może to temat zawodów? Może to korona maratonów? Może to strach i głosik w głowie, że już za późno? Może to presja czasu?
Może to strach, że jestem przygotowana kiepsko i z tego powodu będzie mi ciężko przez te ponad 4h? I przerażenie w związku z tym? Może to brak przygód? Brak wyzwania? Choć kocham rutynę i odpoczywam przy niej, to właśnie może to przez tę rutynę w biegu? W trasach?
Temat korony to presja. Muszę swoje wybiegać, jeśli chcę na spokojnie przebiec ten dystans. Temat korony to temat "chcę". Ale temat przygotowania się do tego to "muszę". Kiedyś to nie był problem.Teraz już jest. Bo ciągle coś wyskakuje. A to biodro, kolano, miesiączka, rodzina, wyjazdy, wakacje, rozwalanie auta w Czechach (moja Sis - mistrz katastrof samochodowych. Już zapomniałam, że jeżdżenie z nią to stres, pot i napinanie ciała). Wcześniej wszystko szło gładko. Nic nie wyskakiwało. To "muszę swoje wybiegać" było fajne. Lubiłam to. To też stawało się moją rutyną. Dobrą rutyną. Dobrym czasem relaksu dla głowy. A teraz ciągle coś wyskakuje! Niemożność pójścia na trening, na który chce się iść, jest tak strasznie frustrująca i przerażająco smutny, że aż boli. I to zniechęca. Stresuje. Bo co z tego, że znowu wpadnę w cudowny rytm ruchowy, skoro zaraz znowu coś mnie cofnie i znowu będę w d.
I tak jak mówisz Frey. Musisz dostosować bieganie do pracy. Ja mam więcej luzu, ale to nie jest tak, że mogę zawsze kiedy mi się zachce. Strasznie dołuje mnie to, że nie zawsze mogę tak jak chcę i kiedy chcę. Bo coś. Bo ciągle coś. Bo Zocha, bo siostra, bo lekarz, bo późno, bo pada, bo upał, bo blabla. W moim przypadku cześć to są wymówki. Wszystko da się jakoś zorganizować. Ale do tego trzeba sił. Z powodu braku rutyny i ciągłych niespodziewanek, nie mam kiedy naładować baterii. Ciągle daję, nic nie ładuję. Wszystko na czas. Ciągła presja gonienia terminów i przesuwania zadań. Gdyby to było moją rutyną, to ok. Ale nie jest. To niespodziewane zdarzenia, których nie przewiduję. Lecę na rezerwach. I kiedy mogę iść pobiegać, ja zwyczajnie nie mam siły! Ani w głowie, ani w ciele!
Proszę, czy wakacje mogłyby się już skończyć?
ej, a jaki to sklep? Bo potrzebuję zrobić zamówienie w jakimś sklepiku.Cytat:
Wczoraj odebrałam moją paczuchę. Kurde kilogram tego błonnika to niezły wór http://dieta.pl/grupy_wsparcia_xxl/i...s/icon_lol.gif Ale pijemy sobie z J od wczoraj. Jest dobry. Znaczy jest bez smaku hahahaha. Dzisiaj sobie zalałam zieloną herbatą.
I kurde wiecie co ten sklepik ma super ceny. Pół kilo daktyli za 6 zł. Jeszcze muszę gdzieś dorwać tanie orzechy i kupić hurtem i zrobię sobie kulki mocy http://dieta.pl/grupy_wsparcia_xxl/i...icon_smile.gif
Cytat:
Shin
myślałam o tej jaśniutkiej morelowej. Ale się przestraszyłam i wzięłam czarno- czarną (kolor spodenek można sobie dobrać samemu). Bo jeśli będą dni "brzuchowe" to będzie to bardziej widać niż na czarnym materiale. Chociaż,..., dla tej pupy, która wygląda pięknie, warto by było wziąć tą jasną :D Może kiedyś. Niebieska mi się nie podobała. Szkoda, że nie ma zielonych. Albo ciemno-grafitowych. Albo w typowym granacie! Kocham granatowy kolor! Pani Kasia napisała mi, że myślą już o modelu, gdzie będą troczki. Bo jednak każda z nas trochę inaczej wygląda. W razie, jakby ten model co idzie do mnie (chyba dziś już będzie!) wciąż się zsuwał, to już patrzyłam jak troczek zrobić, aby nie naruszyć struktury materiału.Cytat:
, ładne te spódniczki!!! bardzo ładne!!!! jaki kolor kupiłaś?