Witajcie Kochani!

Po długiej, wielomiesięcznej lekturze Waszych postów, pamiętników, rad i sprawozdań z batalii stwierdziłam, odkryłam, jak by tego nie ująć, dotarło do mnie, że od samego czytania za wiele nie schudnę

Jeśli śledzą poczynania innych na forum podobne do mnie a p e l u j ę:
JUŻ WIOSNA! JUŻ MOŻNA! ZIELONE ŚWIATŁO! START!!

Odkryłam również, że nie pomoże też ograniczanie spożycia słodyczy raz na kilka dni i przesadne objadanie się musli rozgrzeszane faktem, iż to sam błonnik. Nie oszukuj się bidulo, od samego myślenia się nie da ;p

Ktoś już chwyta wstępnie o co mi chodzi? Odchudzam się już od lata poprzedzającego rozpoczęcie nauki w LO. Wtedy ważyłam 54 kg, teraz marzę o tym by osiągnąć wagę, z której wtedy byłam bardzo niezadowolona . To jest moje marzenie, ale nie moj cel. Moim celem jest poczuć się naprawdę dobrze we własnym ciele (nie oszukujmy się - chciałabym poprostu przestać odkładać kupienie jakiejś wypasionej bluzki na "kiedy schudnę"czy omijać z daleka śliczne sukienki z myślą fachowca "piękna, na zgrabnej dziwczynie wyglądałaby ślicznie" Taak, więc odchudzam się i odchudzam, ze zrywami ekstremalnego "w zdrowym ciele - zdrowy duch" przeplatanego z działaniem zgodnie z myslą " nie można sobie odmawiać przyjemności, bo jutro może ich nie być"

Mam 21 lat
Zaledwie 1,57 wzrostu
20 kilo do zrzucenia przed wrześniem tego roku (symboliczna data)
i mocne postanowienie stopniowego zmieniania swoich przyzwyczajeń, nie tylko żywieniowych

Dodam, że w mojej długiej i jakże przyjemnej drodze do wagi idealnej będę się wspierać mądrościami zawartymi w lekturze "Francuzki nie tyją"

Gdyby prześledzić moje nawyki żywieniowe, a robiłam to przez ostatnie trzy tygodnie, można stwierdzić pewne fakty:

- objadam się słodyczami - jestem fanką słodkości, z zaznaczeniem, że nie słodyczy, bo do tych zaliczają sie również chipsy, krakersy i cola(przynajmniej u mnie)
Mnie pociąga szczególnie słodki smak. Nie mam zamiaru pozbawiać się tej życiowej przyjemności. Poprostu zastąpię ją potrawami mniej kalorycznymi, ale też słodkimi. Ot takie małe oszustwo.

- gdy jem, najczęsciej czytam lub oglądam telewizję - grzeszek chyba wielu osób. W końcu czas gdy jemy to oderwanie od innych zajęć, a co za tym idzie mozliwość nadrobienia zaległosci w lekturze. Tak sobie tłumacz
Postaram się jeść tylko w kuchni. Koniec z zanoszeniem talerzy do pokoju. Przed kimś jakoś trudniej zjeść potrójną porcję. Nożem i widelcem (nawet kanapki-mam aparat ortodontyczny więc nie powinno to nikogo szczególnie zadziwić). Mam hopla na punkcie świec, więc mała świeczka do obiadu czy śniadania doda podniosłości i uroczystości posiłkowi, a co za tym idzie, nasyci duszę, bo to w jedzeniu jest chyba najtrudniejsze. Prawda? :P

- porcje, zdecydowanie za duże - postaram się, by były poprostu mniejsze. Wystarczy kilka kęsów by poczuć smak potrawy i delektować sie nim, a i najeść się można, wbrew pozorom Ważne by ładnie zaaranżować wizualnie potrawę. Taak damy popalić wyobraźni. Warzywa sa w końcu takie kolorowe

- delektowanie się potrawami - to umiejętność, którą utraciłam. W dziecińtwie potrafiłam jeść jogurt owocowy 1,5 godziny,bo jadłam go trzonkiem łyżeczki ;p lub np. ciastkiem potrafiła się cieszyć jeszcze długo po tym, gdy wszystkie pozostałe zniknęły z talerza (nierzadko wywołując tym stan niezadowolenia ) Muszę powrócić do tego nawyku.
Nie będę oczywiście jeść kurczaka pałeczkami, ale poprostu powrócę do dawnej umiejętności doceniania jakości (smakowych) zamiast ilości (te są ostatnio zdecydowanie za duże)

- woda, piję jej za mało...szkalanka 0,5-litrowa wody z miodem przed śniadaniem i przed snem to rytuał mojego taty. Skoro tatul taki zdrowy i szcupły, to czemu nie? ;p

- nagradzanie się słodyczami - to akurat nabytek rodem z czasów licealnych. Cieżka kartkówka, z której jako nieliczna dostałam 5? Doskonały powód, by zjeźć coś wyjątkowo kalorycznego. Cel na najbliższe 3 miesiące- przestać traktować słodycze jako nagrodę, zadośćuczynienie czy środek "antydołkowy".Chyba najtrudniej będzie go zrealizować...

- no i oczywiście sport. Nauczyłam się kilku rzeczy jesli chodzi o rozpoczynanie przygody z aktywnością fizyczną:
1) nic na siłę tak, to czasami boli
2) nic do granic mozliwości po biegu na 5 mil trzeba jeszcze wrócić do domu (i znaleźć do niego drogę)
3) nic bez przyjemności to chyba jasne
4) nic od razu czyli nie rzucać się na głęboką wodę, stopniowo i świadomie, a wszystko się uda.

Żeby nie było jakoś tak negatywnie przeredaguję to na:
1) Wszystko leży w granicach Twoich możliwości, ale poszerzaj je stopniowo
2) To co przyjemniejsze da lepsze efekty,bo częściej będziesz do tego wracać
3) Zacznij od tańca, jogi i spacerków. Na maraton przyjdzie pora


Jeśli komuś jakimś cudem udało się przebrnać chociaż przez część tej notki to serdecznie gratuluje wtrwałości
Liczę bardzo na wsparcie doświadczonych forumowiczek Wiem, że potraficie zmotywować i dać kopa jak trzeba.
Przez te wszystkie lata walki z moją "drugą skórą" wiele dowiedziałam się na tematy związane z dietą i fitnessem(duuuużo wiedzy teoretycznej ) więc chętnie u służę pomocą


Jeśli ktoś ma ochotę się przyłączyć, to zapraszam. Może razem uda się opracować strategie, dzieki której odchudzanie stanie się przygodą

Już czas zacząć