-
kremówka (60 g) 270 kcal 8) 8) 8) 8) 8)
ja niestety zauwazylam, ze jedzenie ponizej tysiace wcale nie spowalnia mi przemiany materii (narazie :wink: :wink: ), bo za kazdym razem, jak mi sie trafi niskokaloryczny dzien, chudne szybciej i waga ta zostaje......No ale dobra....wole dojsc do swojej wymarzonej wagi w pol roku i ja utrzymac, niz szalec jak smarkacz i przytyc za chwile 3 razy tyle :? :?
Posadzilas krzaki?
-
A nie, okzajonalne jedzenie mniej nie spowalnia. Ale stały 1000 nawet spowalnia. Po prostu jak organizm stale tyle dostaje, to się nastawia, że tyle ma do zużycia i się dostosowuje. Okazjonalne wyskoki w jedną i w drugą stronę sa bardzo OK, bo właśnie nie pozwalają wpaść w tę pułapkę. Byle rozsądnie i się równoważyło ;)
Sama jak mam dobry dzień silnej woli, to sobie przycinam kcal. Kiedyś to świetnie działało na zastoje podczas odchudzania. Chyba znów powinnam spróbować :roll:
A dziś przesadziłam. Wczorajszy jadłospis poprawiony o tą kaloryczność kremówki, spadł poniżej 1300. Ale dziś znów dałam się skusić na jakieś słodycze, będąc u rodziców. Cholera u siebie, mogę obojętnie chodzić koło czekoladek a u nich zawsze się na te słodkości nabiorę. dwie kasztanki zjadłam i dwa jakieś dziwaczne ciastka w czekoladzie, co nie wiem co w nich było, jakiś piernik, dżem i jakaś "pianka". Ale na wagę i bez pudełka, więc zupełnie nie wiem co się po nich spodziewać.
Poza tym sałatka jarzynowa (z majonezem, ale mniej więcej ją policzyłam i doszłam do wniosku, że może być) i kefir.
A poza tym usnęłam sobie usypiając dziecko. I znów nie wiem co się dzieje. Wcześniej opryskałam trawę, wiatr jest okropny, mam nadzieję, że nie załatwiłam jakiś krzewów czy drzew przy okazji rozprawy z chwastami. Bo wiatr te chemikalia roznosił znacznie dalej niż ja planowałam. Posadziłam wrzosu troszkę między drzewkami.
Mam jeszcze ochotę na taki balkon jak z folderu, z ładnymi kwiatkami, stolikiem, krzesełkami, żeby w ciepłe wieczory letnie można sobie było usiąść z kieliszkiem wina.
Ale sobie przypomniałam, że ilość robactwa w mojej okolicy przekracza wszelkie granice i z tego powodu wieczorem raczej się ucieka do domu. Więc chyba do ładnego balkonu braknie mi cierpliwości. Ogólnie mi brakuje cierpliwości do roślin. Ja bym chciała, żeby to już było widać co posadziłam, a nie za rok czy pięć :wink:
A poza tym głupia jestem, że się najadłam, bo picie wina miałam w planach na wieczór, a teraz nici z tego.
-
Witam;*
ja do roslin tez nie mam cierpliwosci;/ lubie kwaitki ale bawic sie przy nic nich znosze;p
a te ciasteczka to na pewno splilas biorac pod uwage ilosc cwiczen jakei wykonuejsz:D
buziak;*
-
Mam to w nosie. Robię dzień podkręcania metabolizmu i uraczę się tym winem jednak. :)
Waga wskazuje dokładnie to samo co 1 września. Demotywujacy brak postępów. Choć fittogheter twierdzi, że tłuszczu mam mniej. Chociaż tyle ;)[/url]
-
to ja ci juz wiecej nie napisze, ze kremowka ma polowe mniej niz sie spodziewalas :wink: NA ODWROT CI BEDE PISAC :lol: :lol: :lol: :wink: :wink: :wink: Moze sie troche wystraszysz :wink:
Jakies takie spirale "dymne" sa, co to je mozna na balkon postawic, zapalic i robactwo rzekomo ucieka, ale nie sprawdzalam tego. U mnie latem tylko wielkie komarzyce lataja, ale z tymi to sie moj kot zawsze jakos upora :wink: Tez nie lubie czekac az rosliny powylaza. Co roku sadzilam na balkonie nasionka i czekalam, az sie kwiaty rozkreca...do wczesnej jesieni zawsze cos tam bylo, ale wtedy juz sie chlodno robilo i wszystko usychalo :? Teraz wiec kupuje gotowce :wink: Choc u mnie balkon jest od tak naslonecznionej strony, ze zaden kwiat nie przezyje takiego lata jak w tym roku bylo. Winogron sie pnie i mam z nim spokoj.
a nastepnym razem jak bedziesz Monika do rodzicow szla, to najedz sie jakichs jajek, czy owocow... :wink: :wink: :wink:
-
Się upijam winkiem. No do rodziców myśmy na obiad poszli, ale moja mama karmi głównie mojego męża. Golonka była. Bleee. No to sobie kawkę zrobiłam i zaczęłam w szafki zaglądać, jak to w domu rodzinnym :lol:
No nic użalam się nad sobą, ot co, bo mi źle niewymownie, że nawet spacery mam utrudnione.
A i mam jeszcze antydietowy tekst, to go napiszę już jutro. Antydietowy, a nie antyodchudzaniowy ;)
-
Podwójna dzienna dawka kalorii dzisiaj. Choć naprawdę długo się powstrzymywałam. Ale niestety, w końcu samym wieczorem poległam. Wizyty rodzinne składane były, w końcu w jednym miejscu trafiłam na grila. Pewnie ostatniego w tym sezonie i się skusiłam. Choć przecież przez cały grilowy sezon zjadłam jedną kiełbasę i nawet mnie nie ciągnęło...
Nic to, trzeba będzie odpokutować. Noga pewnie wyląduje u lekarza. To już prawie tydzień i nie przechodzi. Nie ma sensu więcej czekać.
Jutro koniec weekendu. I tego dobrego. Zaczynamy tydzień ciężkiej walki. A co miałam napisać, to napiszę następnym razem. O tych dietach.
-
z nogą koniecznie idz do tego lekarza
przecież te godziny skakanki nie poszly w las tylko w kontuzje!!!!!
a jedzeniem weekendowym nie przejmuj sie aztak
tzn przejmuj, ale nie dolujaco, tylko motywująco:)
pozdrawiam
-
Coś w tym jest, że jak człowiek się odchudzaniowo łamie, to unika też forum. Chyba, żeby uniknąć wyrzutów sumienia.
A to błąd, bo pewnie trochę wyrzutów wymiernie zmniejszyłby liczbę kcal. ;)
Dziś lepiej niż w weekend, ale daleko od ideału. Nie ćwiczyłam jeszcze, na angielski pojechałam samochodem, bo musiałam na ten czas wywieźć dziecko, bo małża niet. Ogólna porażka. Za to noga się wystraszyła i przestaje boleć. Rano nie miałam czasu umówić się do lekarza. A po południu już mogłam chodzić. Na skakanie jeszcze jej nie będę wystawiać, ale jest lepiej i chodzę normalnie i nie kuleję.
Dobra teraz napiszę rozprawkę o dietach, co obiecałam. W zasadzie jest to eksperyment sprzed 60 czy 70 lat. Prawdziwy i dziś.
Wzięto 36 zdrowych facetów, przebadano itd. Jak to przed eksperymentem. I narzucono im dietę. Dość ostrą. Zredukowano im jedzenie o połowę.
Jak można się domyślić, z czasem chudli coraz wolniej, w sumie stracili przez 6 miesięcy po ok.25% wagi wyjściowej.
W trakcie eksperymentu stracili sporo na aktywności, czuli się zmęczeni itd.
Masa mięśniowa spadła im o 40%!!!
Po eksperymencie wrócili do początkowej ilości jedzenia i po kilku miesiącach ważyli średnio o 10% niż przed dietą. Byli więc nie tylko ciężsi o te 10%, mieli na sobie dużo więcej tłuszczu, który zastąpił masę mięśniową.
A po zakończeniu eksperymentu pozostały im wcale poważne zmiany w psychice. I zaburzenia odżywiania. Miewali ataki wilczego głodu, nie mogli głodu w ogóle zaspokoić. Zjadali po 8-10 tys. kcal jednorazowo. Ograniczyli kontakty towarzyskie i zamknęli się w sobie. Kilka sztuk potrzebowało leczenia psychiatrycznego.
Nie wiem czy ma sens to pisać tutaj. Ale może ktoś przeczyta i coś zrozumie. Mam na myśli głównie nastolatki, co to chcą stracić urojoną nadwagę i wpędzają się w kanał na całe życie. Bo tak to działa.
A druga rzecz, to już bardziej uniwersalna. Zredukowano im kcal o połowę. Która z nas , sprawdziła ile je normalnie i od jakiej ilości tyje, albo nie tyje. Przecież te 1000 czy nawet 1500 kcal, może być 1/2 czy 1/3 naszej normalnej diety i wcale nie potrzeba było aż tyle ograniczać, żeby osiągnąć równie dobry efekt. Też wpadłam na to dopiero teraz.
Pomysły z książki (fatalnie przetłumaczonej chyba) Droga do wymarzonej wagi, H. Jost, Wa-wa1995.
A teraz idę ćwiczyć. Bo jak długo można mieć wolne ;)
-
Monika ty z ta noga ćwiczysz :shock: :?: :!:
Cholerka ja ostatnio z ta moja dieta to chyba bardziej sama sie oszukuje ze dietkuje :!: :evil: