Rozumiem zażeranie stresu, też to mam (miałam?). I uczenie się na ostatnią chwilę, choć to jeszcze nie kolokwia - mimo wszystko nockę potrafię przesiedzieć nad wieżami z książek i kopczykami notatek wszelakich. W takich momentach czekolada, prażynki, chleb, kilogramy owoców, wszystko, co się napatoczy.
Teraz uznałam, że nie warto, po prostu. I będę ćwiczyć na rozluźnienie. A jeśli już jeść na stres, to niskokaloryczne jako produkt zastępczy.
Woda szybko zleci.
A mi tyłek, rzecz jasna, ani nie zmalał, ani nie urósł. Woda na swoim miejscu. Ale daję dalej, bo przecież musi się udać, skoro przestrzegam diety, prawda?
I tobie też życzę samozaparcia, dużego.
Zakładki