Jejku, oszalałam albo coś mnie opętało. Pomijając wczorajsze wpadki, bo te też były, choć nie tragiczne i raczej 1200 nie przekroczyłam, liczy się raczej pora ich spożycia. Ale olać, to już za mną. Gorzej, co przede mną. Bo leżę wczoraj przed zaśnięciem, nie świadoma zagrożenia, a tu uderza we mnie myśl: ale bym zjadła McChickena. Skąd to marzenie?? Zjeść frytki, no ok, ale zdjeść hamburgera? No ale dalej leżę i myślę. Taaa... i zjem go we wtorek na okienku. I już liczę, czy mi się zestaw w Macu zmieści w limit, że najwyżej nie zjem potem kolacji (ta jasne, zjem i to i to) i uspokojona wizją wyżerki, zasnęłam.
Dzisiaj się budzę, wchodzę na forum, jeszcze myślę o hambuksie, ale czytam: tu wpadka, tam powrót do większej wagi, tu zastój. I myślę sobie, że kurcze oszalałam. Totalnie mnie pogięło. Jakie hamburgery??? Nie będzie jutro nic takiego. A na dodatek, zainspirowana akcja Gaygi, nie jem chleba w Adwencie. Nie i już. Żadnego. Żadnych kanapek na mieście ani pieczywa chrupkiego. Może wreszcie unormuję się w krainie szóstek.
No to idę pić wodę i kawę (w odwrotnej kolejności ) i ćwiczyć ABS.