-
Wymiary:1 lipca -- 3 sierpnia:
waga: 106kg -- 99.5kg
biust: 116cm -- 112cm
pod biustem: 99 -- 94.8
talia: 103 -- 99
biodra: 134 -- 128
udo: 82 -- 79.2
BMI: 41.41 -- 39.06
Wzrost bez zmian: 160 cm :wink:
Pierwsza liczba to pomiar sprzed miesiąca, druga - dzisiejszy. Bardziej przejrzyście nie udało mi się zrobić, bo ten forumowy system ignoruje większe odstępy.:roll:
Tyle się namęczyłam, żeby znaleźć poprzednie pomiary, nie mówiąc już o samym mierzeniu, że nie chce mi się wpisać, ile mi wszędzie ubyło. Jak ktoś chce, niech sobie liczy.:wink:
Mam taką stronę www.fittogether.net , na której wpisuje się wymiary bez mała wszystkiego, a oni już sami obliczają zmiany, włącznie z pomiarem zawartości tłuszczu, spalaniem kalorii, suchą masą ciała (?? Ja chyba takiej nie posiadam ). Schudłam 1cm w szyi, w kostce, w przedramieniu :D. Tu takich szczegółów na razie nie wpisuję, może jak osiągnę bardziej spektakularny sukces.
Ale obiecałam sobie, że co miesiąc tutaj będę wpisywać wymiary, bo dotychczas zapisywałam je na karteczkach, które nagminnie gubiłam. Na forum zawsze je znajdę.
Jestem tak zmęczona po dwudniowym pływaniu ( wczorajszy deszcz i ochłodzenie wcale mnie nie zniechęciło ), że nie mam siły na razie na pisanie podsumowania i refleksji. Może później. Osłabłam jakoś, ledwo siedzę przy kompie. Muszę przeanalizować jadłospis, może czegoś w nim brakuje.
Na razie, idę regenerować siły :wink:.
Aha, i według tej strony miałam 53% zawartości tłuszczu w organizmie, a teraz mam 51%. W dalszym ciągu więc tłuszcz to „większa połowa” mnie . :evil:
-
Przesyłam pozdrowienia
Ty jestem: z 116 chcę mieć 64 - zaczynamy
36 lat – 164 cm wzrostu
Start 03.07.2006 – 116 kg – BMI 43,13 – otyłość
Planowana meta 03.09.2007 – 64 kg
Ostatnie ważenie: 01.08.2006 – 110 kg
POWOLI, POWOLI NAWET SŁOŃ DOJDZIE NA METĘ
-
-
Tak to jest, jak ma się w planach jakieś wielkie refleksje i podsumowania. Wcale nie chce mi się ich teraz robić, natchnienia nie mam :( . No ale muszę, bo lipiec był pełen błędów, a nie chcę, żeby ciągnęły się one za mną do jesieni.
No więc tak, oto części maszyny pt. "odchudzanie z automatyczną zmianą wagi" do wymiany:
1. ILOŚĆ POSIŁKÓW
W lipcu, poza parodniowymi zrywami, była to jedna wielka samowolka. Jadałam od...hm 2,3 do 6 posiłków dziennie, z przewagą tej pierwszej liczby niestety. Duży wpływ na tę niesubordynację ma totalnie nieregularny tryb życia, wstawianie o różnych porach, chodzenie spać na przemian to o 22.00, to o 2.00, przebywanie poza domem w porach posiłków...i jakie jeszcze usprawiedliwienie tu wymyślić? :wink: Aha, i moja totalna beztroska w tym względzie.
2. ILOŚĆ KALORII
Właściwie to patrz punkt wyżej. Miałam dni, kiedy jadłam 1600, i takie ( zazwyczaj dzień po tych rozpustnych ), kiedy było i 650...Średnio wychodziło 1200, ale średnia matematyczna to akurat w tym wypadku nie ma uzasadnionego zastosowania. :x
3.
ILOŚĆ RUCHU
Za mało, za mało, za mało, i nieregularnie. A to za gorąco, a to zmęczona po wczorajszym pływaniu, a to paluszek, a to główka :twisted:. Rower stoi zakurzony ( za gorąco było ), płyta z pilatesem zakurzona ( za trudne przecież ), płyta z ciążowymi też już się kurzy ( to już za łatwe ), kurz pokrył płytkę z aerobikiem ( kolan nie mogę nadwyrężać ).
Hm..., chyba za rzadko odkurzam :wink: .
Mam ściśle określone oczekiwania, jeżeli chodzi o sport: chcę poprawić kondycję i ukształtować mięśnie, szczególnie na brzuchu i udach. Jak już ma mi tam wisieć sflaczała skóra, to niech chociaż pod nią rysują się ładnie wyrzeźbione mięśnie.
Kondycja jest mi potrzebna, bo mam wizję siebie wchodzącej lekko na szczyty górskie ( w końcu koziorożec jestem :wink:, chociaż bardzo wybrakowany...).
4. Może dość tej ilości, teraz JAKOŚĆ POŻYWIENIA. Z tą najgorzej nie było, głównymi produktami, jakimi się żywię, są: chleb razowy, serki, ryż brązowy, pomidory, ogórki, kalafior, cukinia, arbuz ( ten w ilościach hurtowych ), ziemniaki, makaron razowy, zielenina i kiełki ( te uprawiam namiętnie w specjalnej maszynie ), jogurt naturalny, muesli, wszystkie dostępne owoce, warzywa typu włoszczyzna oczywiście, trochę mleka, mięso okazjonalnie, jajka, wyroby z soi.
Najgorsze lipcowe grzechy: kawałek tortu , lody, dwa cukierki ( dosłownie ), ziemniaki polane sosem, pizza ( sztuk 1 ), dwa piwa, oraz jedzenie arbuza do granic możliwości mojego żołądka. Więcej grzechów nie pamiętam, ale za wszystkie serdecznie żałuję. :wink:. Szczerze mówiąc najbardziej martwi mnie to opychanie się arbuzem i innymi owocami, bo żołądka takimi praktykami to ja sobie nie skurczę.
Tak przy okazji, to mam problem w wartością kaloryczną arbuza: są tabele, w których ma 36 kcal, ale są i takie, w których podane jest 12 kcal...??? Chociaż to by było zbyt piękne :roll:.
Zdaję sobie sprawę, że te wszystkie błędy i wypaczenia przeszły ulgowo, bo był to początek diety, a wtedy jak wiadomo, wiele nie trzeba, aby waga ruszyła. Dalej jednak tak pięknie nie będzie, będę zatem wymagać od siebie większej stanowczości.
A więc:
1. JEM PIĘĆ POSIŁKÓW O OKREŚLONYCH PORACH
2. PILNUJĘ CODZIENNEJ GODZINNEJ DAWKI RUCHU
3. PULA KALORII: 1200
Hm...., czy ja aby nie miałam takich postanowień na początku lipca? :twisted:. Ot, i wracam do punktu wyjścia.
Co do ilości kalorii, to mam chętkę na tysiaka. Sierpień jednak będzie bardzo pracowitym miesiącem, wymagającym ode mnie szczególnie dużo wysiłku umysłowego, a ja niedyspozycji myślenia spowodowanej zbyt małą ilością glukozy, którą żywi się mózg, boję się o wiele bardziej niż słabości fizycznej. Może naczytałam się na dużo rewelacji, jak to w trakcie odchudzania obniżał się iloraz inteligencji w badanej grupie. Ja bym chciała moje resztki ocalić.
Aha, jeszcze nie wspomniałam o skutkach ubocznych miesięcznego odchudzania. Z negatywnych zanotowałam tylko jeden, mianowicie przy schylaniu się mam lekkie zawroty głowy. Z pozytywnych: ani śladu po opuchliznach, uczuciu ociężałości i ospałości, luźne ubrania, buty zawiązuję bez duszenia się, na moje czwarte piętro wchodzę, a nie wczołguję się z narażeniem życia nagłym zawałem albo wylewem, nie ma śladu po napadach bicia serca w nocy.
Właściwie do postanowień dodaję jeszcze jedno: na bieżąco będę zdawać relację ( na forum oczywiście ) z ilości i pór zjadanych posiłków. Może to mnie zdyscyplinuje i pozwoli okiełznać mego antyzegarowego demona.:twisted:
-
Kardloz, ależ ważę się częściej, oficjalnie raz w tygodniu, ale zdarza mi się wejść na wagę co dwa dni. Codziennie jeszcze się nie ważę, bo wynik i tak mnie nie zachwyca i nie chcę go po prostu oglądać zbyt często, ale wiem, że to się zmieni po zobaczeniu ósemki.
Bella, licencjat to akurat pierwszyzna, bo pierwszy dyplom to magisterka, której napisałam ponad 100 stron. Teraz są ścisłe przepisy co do ilości stron w pracy dyplomowej: w licencjackiej nie może ona przekroczyć 40, więc wydawałoby się, że co to dla mnie... Ale tak mi się nie chceeeeeee. Dobrze chociaż, że pogoda się zmieniła, do takiej pracy dla mnie idealna.
Ja przy pisaniu tekstów nie podjadam, bo mnie to rozprasza, za to jestem bardzo nieodporna na głód, nie umiem myśleć przy akompaniamencie burczącego brzucha. Z tego między innymi względu zdecydowałam się na pięć posiłków, bo normalnie to bym wolała cztery. Zazdroszczę Ci tej uśmiechającej się wody na biurku, do mnie ona raczej szczerzy kły :twisted:. Nie lubię jej pić, gdy nie jestem spragniona. Mi posyła kuszące uśmiechy filiżanka parującej kawy, to bez niej nie umiem pisać.
Peszymistin, dzięki za gratulacje, a za ten wzór to bym cię po tych schodach z chęcią pogoniła, najlepiej w warszawskim pałacu kultury i nauki :twisted:. Broń Panie Boże od takich wzorów.
NowaJa, także dziękuję za gratulacje, i wzajemnie. :D
Megamaxi, Devoree zachowała się jak najbardziej uczciwie, decydując się na zamknięcie wątku. Zresztą zdarzają się przecież okoliczności życiowe, przy których trudno pamiętać o takich drobiazgach. Ale nie wszyscy mają akurat takie sytuacje, a mi aż przykro się robiło, jak czytałam wpisy błagające o znak życia, tęsknotę, rozczarowanie, wierne odwiedzanie wątku i czekanie na powrót właścicielki.
Xixatushka, a dlaczego to co robisz, nie można nazwać odchudzaniem? To jest jak najbardziej odchudzanie, i to zupełnie w niezłym stylu, takie bezstresowe :wink:. Dzięki za wyjaśnienie u Ciebie, jak to jest z polonistyką w Wilnie. Zastanawiałam się, czy jest to obca filologia, bo na Litwie mieszka chyba sporo Polaków. A jaka z ciebie poliglotka, podziwiam :D.
-
Witaj Kefciu :P
Jak czytam te twoje błędy to tak jakbym o sobie czytała :roll:
Ja też jem nieregularnie raz więcej raz mniej i zawsze znajde wymówkę, zeby nie ćwiczyć :oops:
Ale juz postanowiłam że kupię rowerek i na nim będę jeździć 30 minut dzienne :P
Tyle czasu znajdę w ciągu dnia :P
Trzymaj się :!:
-
Peszymistin, z tym szanowaniem organizmu i biczowaniem się nie jest tak źle. Być może trochę zbyt jaskrawo tę autokrytykę wyprodukowałam :roll: . Powinnam też pochwalić siebie za osiągnięcia i wypunktować dobre strony. Ale już mi się nie chciało. Za długo pisałam. :roll:
Jakbym chciała spojrzeć na me odchudzanie w lipcu na zasadzie szklanki pełnej do połowy, to stwierdziłabym, że jadłam najczęściej 1100 - 1300 kcal, sporo jak na mnie ćwiczyłam, bo były i dywanowce w domu, i pływanie, i dużo chodzenia pieszo.Jeść zaczynałam przed południem, ostatnie posiłki były nie później niż o 19.00. Jadłospis: jak dla mnie prawie doskonały. No i schudłam 6 kilo, czuję różnicę po ubraniach, apetyt mi się zmniejszył, żołądek mimo wszystko trochę się skurczył ,prawie nie mam już niezdrowych ciągot, emocjonalnie się nie szarpię.
Ech, jak to trudno być obiektywnym... :wink:
A gdybym zaczęła Cię naprawdę po tych schodach gonić, to musiałabyś przypomnieć sobie wszystkie techniki udzielania pierwszej pomocy w sytuacji zagrożenia życia :wink: .
Gór ci szalenie zazdroszczę, u mnie akurat pogoda zrobiła się taka, jaką miewałam często w górach ( chmury, deszczyk, mgiełka, orzeźwiający chłodek ), że tym bardziej mnie ssie. Niestety, ten głód mogę zaspokoić dopiero w przyszłym roku :( .
-
No tak - widzę że tez analizujesz co jak i kiedy - Wirzę że uda nam sie dzieki temu dojść do wymażonej wagi
Ty jestem: z 116 chcę mieć 64 - zaczynamy
36 lat – 164 cm wzrostu
Start 03.07.2006 – 116 kg – BMI 43,13 – otyłość
Planowana meta 03.09.2007 – 64 kg
Ostatnie ważenie: 01.08.2006 – 110 kg
POWOLI, POWOLI NAWET SŁOŃ DOJDZIE NA METĘ
-
Kefo, moje najserdeczniejsze gratulacje! Zarówno z powodu osiągów - 6 kg to świetny start - jak i przemyśleń.
Żeś istota myśląca - widać jak na dłoni, dlatego zajdziesz daleko... jeszcze jakieś 40 kg z ogonkiem do przodu :) Podoba mi się bardzo Twoje podsumowanie i analiza - szklankę z czystym sumieniem możesz uznać za pełną do połowy, bo jakichś specjalnych przestępstw i wykroczeń nie popełniasz, a poza tym bez względu na wyjedzony limit kalorii - nie przerywasz diety. A nawet te 1600 to i tak sporo poniżej zapotrzebowania Twojego organizmu, więc efekt jest jaki jest, czyli chudniesz! I świetnie :D
Plany sierpniowe też są niczego sobie... Mam nadzieję, że wdrażanie ich w życie pójdzie Ci doskonale i że za miesiąc pochwalisz się równie imponującym wynikiem! :D
jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam!
-
sześć kilo za tobą, kolejne sześć w sierpiniu ( :wink: ), to już będzie 12 :D :D
teraz masz większy doping i doświadczenie, łatwiej się kontrolować niż zaczynać od początku :lol: mimo wpadek pewne zdrowe zasady masz już wpojone, a więc kiloski będą musiały lecieć dalej w dół - wolniej lub szybciej, ale i tak są na stratę :D :D
-
Dziewczyny, dziękuję za gratulacje i wsparcie.
Hybris, to "jeszcze tylko 40 parę", to piękna wizja :lol: !
Magpru, oczywiście, że w sierpniu też będzie szóstka, co do tego nie mam wątpliwości :D !
Na razie, tak króciutko, bo przy Perfekcie ( z ich tekstów uczyłam się jako bardzo młody człowiek rozumieć rzeczywistość, która mnie otaczała ).
-
Kefo Kochana, jak będziesz miała te 4 dychy po właściwej stronie suwaczka, to się będziesz z nich śmiała - ja Ci to mówię. W tej chwili to, że ważyłam prawie 120 kg wydaje mi się wręcz niewiarygodne. To tak, jakbym dochodziła do siebie po jakimś złym śnie. Na szczęście ten sen jest coraz bardziej poza mną.
Mam nadzieję, że niedługo powtórzą koncert Perfectu, bo aż wstyd się przyznać - zasnęłam w trakcie. Chociaż musze Ci powiedzieć, że tak, jak Perfect kocham, a sam Markowski to dla mnie chodzący extrakt męskiego sexapilu, to wczorajszy koncert podszedł mi tak średnio.
Przede wszystkim - ja rozumiem prawa sopockiego festiwalu, jubileuszu, etc. ale primo - dla mnie było za mało "cukru w cukrze", tzn. za mało samego Perfectu, za dużo gości, a secundo... nie podobały mi się wykonania i to właśnie mojego cudownego, uwielbianego Grzesia M. O wiele lepiej brzmiał na urywkach materiału reporterskiego, który puszczali przed koncertem, tam - no może to wina nagłośnienia - ale śpiewał jakis za płasko, jakby był przyduszony, nie mieścił się w tonacji, albo nie słyszał sam siebie. Duet z Banaszak tak samo - po zajawkach z próby spodziewałam się trzęsienia ziemii, ale się nie doczekałam. Poza tym to cmokanie jej po łapkach (to ma byc, kurde, rockman???? ), te inscenizowane przytulanki - jakoś zupełnie nie pasowały mi do obrazu, jaki perfekcyjny Grzegorz sprzedawał dotychczas.
Film mi sie urwał mniej więcej po "kołysance dla nieznajomej", więc jakbyś mogła napisać, czy później dużo straciłam - byłabym Ci wdzięczna.
pozdrawiam!
-
Hybris, moje odczucia z jubileuszowego koncertu Perfectu są dokładnie takie, jak Twoje. Ty zasnęłaś, ja zaczęłam patrzeć w TV tylko jednym okiem, drugim łaziłam po necie. :wink: Nie pamiętam dokładnie, kto po Patrycji jeszcze śpiewał, ale najlepsze wykonania wg mnie to Rynkowskiego „PePe wróć” ( no w końcu wiem, co to za skrót :D) i Braci „Całkiem inny kraj”. Była też Kayah ( nie zachwyciła ) i Urszula, która rozłożyła mnie na łopatki swoją interpretacją Ewki. Spłyciła ją totalnie ( oczywiście to tylko moje amatorskie zdanie ), zrobiła z niej przyśpiewkę kolonijną. Pefect wykonał osobiście ostatnią tylko piosenkę.
Markowski tak brzmi, jakby miał zużyte struny głosowe. Obserwuję taką stopniową utratę głosu wśród wielu artystów, niestety.
Powiem ci szczerze, że podczas gorszych kawałków zachowywałam się prawdziwa, rasowa baba, czyli komentowałam wygląd solistek :oops:. Zastanawiałam się , patrząc na Banaszak, dlaczego kobiety w „pewnym wieku”, aby odjąć sobie lat, wbijają się w dżinsowe mundurki? Przed nią tak się przyodziewała Ewa Bem, w czasach gdy sporo schudła. Wszędzie, w telewizji , na zdjęciach, okładkach, straszyła mnie granatową dżinsową kurteczką i takimiż spodniami. A wczoraj Hania B., która zresztą zachwyciła mnie figurą i młodą twarzą ( no nie wiem, może jakiś lifting tam wchodził w grę :twisted: ).
Grzegorz traktował ją jak damę polskiej piosenki, a ta w uniformie :roll:. A propos, taki chyba urok wszelkich jubileuszy, nawet rasowi rockmani ckliwieją :wink:.
A Urszula sporo przytyła :twisted:.
No widzisz, i to są moje refleksje z koncertu gigantów polskiej sceny muzycznej :oops:.
-
Kefciu, bo to chyba coś w rodzaju stereotypu z tymi dżinsowymi mundurkami - jestem piękna i zgrabna - to noszę. Sama je lubię, ale nigdy w duecie - tzn. jak spódnica dzins to nie marynarka, jak marynarka - to spódnica materiałowa :) Zresztą trzeba przyznać, że rzeczywiście dopasowany dżins ładnie podkreśla sylwetkę :) I na tej zasadzie nosiła je Ewa Bem i na tej zasadzie nosi Banaszak, z tą różnicą, że Banaszak jakoś nigdy specjalnie utyta nie była. A lifting to ona ma na 100% zrobiony, bo TAKA cera jaką ona ma - nikt mi nie wmówi, że jest naturalna u 50-latki bez udziału Photoshopa albo skalpela :twisted: Do tego jest opalona na mulatkę, ale z tym ostatnim raczej jej imo nie do twarzy. "Pepe wróc" Rysia R. słuchałam, jak juz zaliczałam odjazd, więc trudno powiedzieć, żeby mnie poderwało ;) Bracia rzeczywiście byli bardzo, bardzo dobrzy, choć ja prywatnie i tak wolę ich tatusia ;) Urszula + jej kieca-topielica + Ewka to była pomyłka totalna, nie wiem, kto to wymyślił. Utyła rzeczywiście, ale ja mam wrażenie, że ona po prostu nigdy nie wróciła do figury po dziecku - a teraz próbuje to tuszować dość nieudolnie - czy są w tym kraju jacyś styliści???? A może są, tylko pani Urszuli z nimi nie po drodze... :roll:
Zresztą Ostrowska też podobała mi się raczej tak sobie. Młoda Markowska - jak jej nie lubię - wypadła nadspodziewanie dobrze. Co do występu Kayah, to przy nim zasnęłam ostatecznie - tzn. mój mózg jeszcze zarejestrował, że się pojawiła, ale bij-zabij nie pamiętam, co śpiewała ;)
Wygląda więc na to, że wyoglądałam prawie do końca. Dobrze wiedzieć, bo czuję się zwolniona z obowiązku oglądania powtórek. Wolę sobie Perfect z płyty zaserwować... jak to czynię od rana :)
ściski!
-
Wiec to byla Urszula :?: :?: :?: Nie doslyszalam zapowiedzi i przez cala piosenke zastanawialam sie kto tak bezlitosnie kaleczy "Ewke"! No ale teraz przestaje mnie to dziwic... Zgadzam sie ze Bracia i Rysio (choc go nie znosze) wypadli najlepiej, Kayah strasznie mnie rozczarowala.
Kefo, chyba jeszcze nie pogratulowalam Ci lipcowych osiagniec, no ale przeciez chwilke mnie tu nie bylo. Jestes swiadoma niedociagniec i chcesz to zmienic wiec jestem pewna ze sierpniowe dietkowanie bedzie rownie - o ile nie bardziej - udane!
Pozdrawiam serdecznie!
-
Hi Kefa, naprawdę lipcpwe osiagnięcia są warte powtórki w sierpniu. :wink:
-
Przesyłam - pozdrowienia - jak tam z dietą po weekendzie??
Ty jestem: z 116 chcę mieć 64 - zaczynamy
36 lat – 164 cm wzrostu
Start 03.07.2006 – 116 kg – BMI 43,13 – otyłość
Planowana meta 03.09.2007 – 64 kg
Ostatnie ważenie: 01.08.2006 – 110 kg
POWOLI, POWOLI NAWET SŁOŃ DOJDZIE NA METĘ
-
Jestem skołowana, zniesmaczona, rozczarowana i wyssana. ( z rozumu, tłuszcz jeszcze się trzyma ). Wszystko przez to, że zachciało mi się podrążyć temat węglowodanów. Zaczęłam więc szperać po internecie i trafiłam na dwa fora "dobrej diety" ( czyt. optymalnej ), na których dwa przeciwne obozy "kulturalnie" i "naukowo" usiłowały udowodnić przeciwnikom, że to dzięki swojej diecie ( korytkowej, pastwiskowej lub padlinowej - do wyboru ) ci drudzy są bezmózgimi idiotami niezdolnymi do samodzielnego myślenia. Sądząc po poziomie dyskusji - każde jedzenie bardzo szkodzi :twisted: . Chyba przejdę na odżywianie za pomocą pobierania energii z wszechświata :twisted: .
Nie no, zdarzały się wątki pod względem merytorycznym bez zarzutu, na przykład:
zwolennik diety optymalnej:
"Stara jak i nowa wiedza mówi na temat aminokwasów prawie tak samo. Pomijając fakt, że aminokwasy egzogenne muszą być dostarczone do organizmu w postaci izomeru L ( a to prawie wyłącznie jest możliwe z prod. zwierzęcych)"
na to wyznawca wege:
" wszystkie produkty spożywcze pochodzenia roślinnego zawierają komplet aminokwasów (tzn. niezerowa ilość każdego aminokwasu egzogennego), podobnie jak produkty pochodzenia zwierzęcego (z jedynym znanym mi wyjątkiem pod postacią żelatyny, która praktycznie zawiera zero tryptofanu). W obu kategoriach białek istnieją jednak różnice w profilu aminokwasowym w zależności od konkretnego produktu, czyli wzgledne proporcje miedzy poszczegolnymi aminokwasami egzogennymi mogą być bliższe lub dalsze ideału, za który przyjęto białka całego jaja kurzego."
:shock: :shock:
I na co mi to było?
Chociaż generalnie temat właściwego żywienia człowieka zawsze mnie interesował i lubiłam sobie hobbystycznie poczytać to i owo, ostatnio moja wiara w obiektywność nauki jest mocno podkopana. Nawet proste, wydawałoby się, statystyki wieku umierania według optymalnych wskazują, że wegetarianie umierają wcześniej od mięsożernych, inne statystyki pokazują, że to wege żyją dłużej, według medycyny akademickiej obie grupy są zagrożone, ortodoksi obu grup potępiają oficjalną medycynę żądając dowodów na słuszność nowej piramidy żywienia, i tak w kółko.
Wszystko to przypomina mi spory religijne, w których każdy może stwarzać nowe dogmaty i interpretacje według własnej fantazji, bo i tak nikt tego nie sprawdzi ( no, może po śmierci :wink: ). Wydawałoby się, że zależność odżywiania i zdrowia jest jak najbardziej do uchwycenia, zbadania, materiału badawczego nie brakuje, skąd więc takie rozbieżności i totalne zagubienie, także wśród zawodowców?
Tym pytaniem retorycznym kończę temat.
-
Kefciu - swietne cytaty, swietny post, swietne przemyslenia :!: :D :!: :D :!: :D Usmialam sie jak norka, co w mojej obecnej sytuacji jest nie byle jakim osiagnieciem. :D
To ewidentnie slepy zaulek. Wydaje mi sie, ze sedna sprawy dotknelas na watku Dagmary ,ale pozwolisz, ze tamto Twoje wystapienie skomentuje pozniej.
Nie sadze, zeby dalo sie zweryfikowac slusznosc/wartosc stylow zywienia. Trzeba by bylo poddawac roznorodnym i wieloletnim eksperymentom kulinarnym braci blizniakow (bez podtekstow), a jeszcze lepiej klony prowadzace identyczny tryb zycia, a to niemozliwe. Przynajmniej na razie.
To tak jak z pecherzykiem (sorry za porownanie); w moim otoczeniu sa trzy osoby po operacji - jedna cale zycie szczupla i jedzaca oszczednie, jedna dosc tega z lekka ale regularnie alkoholizujaca sie (codziennie piwo), jedna z niewielka nadwaga jedzaca raczej tlusto. Dodajac do tego mnie - gigantycznego grubasa z zaliczonym jojem, mamy 4 moze nie skrajne, ale jednak dosc rozniace sie przypadki. I jak tu uogolniac przyczyny kamicy?
Dieta Kwasniewskiego przemawia do mnie swoim nawiazaniem do pierwszego pokarmu czlowieka - mleka matki - jako tego idealnego, stworzonego dla gatunku ludzkiego przez nature. Wprawdzie weglowodany w tym mleku sa, ale sladowe, w porownaniu z bialkami i tluszczami. Ale. Nawet zakladajac, ze akurat czlowiek, jak swinia, jest w stanie zjesc wszystko, nie mozna nie zauwazyc, ze robia to takze gatunki znacznie mniej cywilizowane. Takie koty. Rowniez zaczynaja od mleka, ale na dalszym etapie rozwoju potrzebuja wegli. Zgoda, ze niewiele, ale jednak.
Konkluzji nie bedzie. Reszta, jesli pozwolisz, na watku Dagmary. :wink:
-
Dziś po południu, gdy otwierałam szufladę w biurku, wraz z szarpnięciem opornego mebla przyturlała się z głębszych czeluści brązowa kulka - orzech laskowy w czekoladzie. Popatrzyłam na nią w zdumieniu, jak na ducha, ślad zamierzchłej przeszłości, symbol życia, które dawno zostawiłam za sobą. A to było zaledwie 7 tygodni temu, kiedy jadłam te nieszczęsne orzechy z rozerwanej torebki. Wzięłam go do ręki, powąchałam, skrzywiłam się, bo pachniał czekoladą, i cisnęłam przez otwarte okno.
To znalezisko uświadomiło mi, jak bardzo uśpiłam swą czujność, nabierając zbytniej pewności siebie i czując się nową, lepszą osobą. A przecież w dalszym ciągu jestem tym samym nałogowym obżartuchem, tyle że od kilkudziesięciu dni na odwyku. Nie powinnam więc patrzeć na ten okruch słodyczy jakby zmaterializował się z innego wymiaru.
Znam doskonale dramat, kiedy dieta idzie nadspodziewanie lekko, tak że powrót do starych nawyków wydaje się abstrakcją, a wówczas kryzys dopada niespodziewanie.
Potraktowałam więc to znalezisko jako znak ostrzegawczy: pilnuj się , wróg czuwa :!: :twisted:
Devoree, no cieszę się, że Cię rozśmieszyłam, jak chcesz więcej, pochodź sobie po forach, im bardziej oszołomskich i sekciarskich, tym lepsza rozrywka :wink: .
Wyobraź sobie, (od razu mówię, że się nie wgłębiałam, więc nie wiem, czy dobrze przekażę tę "myśl"), że są optymalni - katolicy nie jedzący jabłek, bo przecież to owoc zakazany przez Boga, przez którego Adam i Ewa zostali wygnani z raju. A doktor Kwaśniewski często do Biblii nawiązuje. :!:
Z tym mlekiem, to nie bardzo rozumiem, czy mleko drapieżnika różni się znacząco składem od mleka roślinożercy? Czy dorosły osobnik potrzebuje takiej samej proporcji składników co niemowlę? Bo z tego by wynikało, że mleko tygrysa zawiera prawie samo białko i tłuszcz, a mleko orangutana ( było nie było naszego krewniaka ) prawie sam cukier. Nie wgłębiałam się tak bardzo w uzasadnienia dr Kwaśniewskiego, bo prawdę mówiąc robi mi się w głowie coraz większy śmietnik. Ostatnio czytałam ksiązki Michała Tombaka, innego cudotwórcy, na razie mi wystarczy. :roll:
-
Oj ile w tym prawdy.
Człowiek chyba faktycznie jest na odwyku bo wystarczy jedna kulka
i już sie zaczyna
-
Taak. W sumie fajne. Taka mara z przeszlosci.
Jak przykladam moja niegdysiejsza diete do piramidy to az sie lapie za glowe. W podstawie mialam to, co powinno byc okazjonalne, a zalecanego fundamentu wraz z podpiwniczeniem w ogole nie zbudowalam. Moj "dom" stal na dymie z komina. No dobra, wlasciwie skladal sie z samego dymu i komina :D Teraz moge sie z tego posmiac, ale w gruncie rzeczy to bylo tragiczne, o czym najlepiej swiadczy to, jak wygladalam i jak sie czulam. I to sa FAKTY.
Wprowadzilam nowy styl zywienia nie majac pojecia o piramidzie. Dokopalam sie do niej okolo Swiat Wielkanocnych i przezylam olsnienie. Bo okazalo sie, ze teraz jem dokladnie wedlug niej :!: Kierujac sie wylacznie intuicja i zalozeniami, ktore do mnie przemowily i ktore mi pasowaly. Dlatego na ten moment zycia bede sie tego trzymac.
Mozna by poszukac skladu mleka roznych ssakow, ale wiesz - nie chce mi sie - i tak nie odkryje Ameryki - chca to zrobic o niebo lepsi ode mnie i jakos im sie nie udaje.
Ekstrema mnie przerazaja. Wszystkie. Tym samym te dietetyczne rowniez. Ten moj lek ma podstawy swiatopogladowe i historyczne, i jeszcze wynikajace z wlasnych doswiadczen; ekstrema sa grozne bo wywoluja wojny i nietolerancje a przez to nieszczescia, hamuja rozwoj, sa przeciwienstwem wolnosci. Ekstremalne jedzenie spowodowalo moja otylosc.
Jestem za harmonia. Uwazam, ze najlepszym wynalazkiem filozofii byl zloty srodek.
-
Witam wszystkich w cudowne sierpniowe przedpołudnie :P. Deszczyk pada, niebo zachmurzone, temperatura 20 stopni, a jarzębina pod moim balkonem zaczyna się czerwienić. To znak, że lato powoli zmierza ku jesieni. Mojej ukochanej pory roku. Wiem, że wynaturzona jestem :wink:.
Dla mnie to nie wiosna, ale jesień jest symbolem nowego życia, tak, tak! Lato to ukoronowanie , spełnienie, apogeum. Jesienią, wraz z opadającymi liśćmi odchodzi stare, i to wówczas odczuwam dreszczyk emocji, bo to tak, jakbym wyrzucała stare śmieci z domu, robiąc miejsce na nowe, lepsze meble.
O przyrodzie nie wspominam. Dobrze, że nie umiem wklejać zdjęć, bo zalałabym wątek jesiennymi krajobrazami :twisted: .
Wczoraj znalazłam stary notatnik z roku 1993. Miałam wtedy 21 lat. W nim zapisywałam swoje wymiary, bo oczywiście odchudzałam się. Oto do czego udało mi się wówczas dojść:
Oto młoda i pię...no nie, piękna to nigdy nie byłam,... i szczupła Kefa:
Wiek: 21 lat
Wzrost: 160cm
Waga: 58kg
Biust: 90,5cm
Talia: 71cm
Biodra: 100cm
Udo: 57,5cm
Schudłam wtedy z wagi 72 kilo. Jak widać po wymiarach, biodra i uda zawsze będę miała masywniejsze. Biust natomiast, pomimo że niby duży, składa się głównie z tkanki tłuszczowej, bo w trakcie odchudzania bardzo mi maleje. Już wtedy, w wieku 21 lat, byłam przerażona jego kondycją, a co dopiero teraz...
Ale nic to, nie można mieć wszystkiego, najważniejsze, że mam jakiś punkt odniesienia, wyobrażenie, do czego jestem w stanie dojść.
Miałam zapisywać sobie godziny posiłków, w ramach dyscyplinowania, no to piszę; dzisiaj godzina 8.30 kawa z mlekiem... . Ja po prostu za późno wstaję, rozleniwiłam się na tym wolnym, dlatego tak mi się przesuwają posiłki, bo teraz przecież powinnam powoli jeść drugie śniadanie, a tu jeszcze pierwsze nie zaliczone.
Dobra, w takim razie wysyłam ten post, chociaż miałam jeszcze pisać, i idę jeść, bo mnie już ta nieregularność zaczyna drażnić. :twisted:.
-
Devoree, do Twojego ostatniego postu nic już właściwie dodać według mnie się nie da, bo byłoby to tylko niepotrzebne rozwadnianie tak pięknej puenty. Wystarczy się podpisać i stosować.
Ale i tak czekam wciąż na obiecany post w wątku Dagmary. :wink:
Ostatnio przeżywam niechęć do wagi, więc nie wiem, kiedy będzie następne oficjalne ważenie. Na pewno nie w sobotę.
Ostatnio rower uśmiecha się do mnie ze swego, jak bardzo zakurzonego, kącika. Dopiero teraz pogoda mnie na tyle satysfakcjonuje, że poważnie rozważam myśl o daniu mu w szprychy moim szanownym ciężarem. :wink: Stanowczo za długo się lenił. Poważną przeszkodą jest dla mnie mieszkanie na tym nieszczęsnym czwartym piętrze bez windy. :? Rower waży 17 kg, więc po wniesieniu go na górę po solidnej jeździe dosłownie trzęsą mi się łydki i ręce z wysiłku. Zazdroszczę mieszkańcom domków jednorodzinnych - jak mają ochotę to po prostu wskakują na siodełko i jadą :roll: , a dla mnie to cała wyprawa.
Muszę się jednak zebrać, bo już dawno nie odwiedzałam lasu i moich ukochanych "Dzikich Pól', jak nazywam nieużytki na przedmieściach niedaleko mojego domu.
No tak, pora przygotowywać obiad :twisted: . Jak będę bogata, z miejsca zatrudniam pomoc domową, której głównym obowiązkiem będzie stawianie mi posiłków przed nosem w ściśle określonych porach. :twisted:
-
Ja też, ja też, a do tego bedzie za mnie sprzatać, i inne takie.... Nie wiem jak wy ale ja odkąd jestem mężatką i muszę to robić nienawidzę tego. No tak ale jak mieszkałam z rodzicami było nas 4 kobiety do gotowania sprzątania i innych..a teraz lepiej nie mówić... Mój mąż niestety nienawidzi mi pomagać - i jak go proszę by coś mi pomógł to ... a lepiej nie mówić. A tak wogóle ja wiem, że mówić łatwo a robić nie łatwo ale pomyśl sobie ile kalorii spalasz wnosząc i znosząc ten rower z czwartego piętra!!!!
Ty jestem: TAKIJA z 116 chcę mieć 64
36 lat – 164 cm wzrostu
Start 03.07.2006 – 116 kg – BMI 43,13 – otyłość
Planowana meta 03.09.2007 – 64 kg
Ostatnie ważenie: 01.08.2006 – 110 kg
POWOLI, POWOLI NAWET SŁOŃ DOJDZIE NA METĘ
-
Witaj Kefciu:)!!!
Bardzo Ci serdecznie dziękuję za wyjaśnienia chlebkowe:) A skoro już znalazłam eksperta w tej dziedzinie to pozwól,ze zapytam jeszcze o bułeczki...a jak z nimi jest???Bo niestety one nie mają napisane składu na sobie i jak wtedy je rozpoznać,które są zdrowe,a które nie???
Pozdrawiam:)
-
Cześć :D :D
O złotym środku chcę dopisać , że gdy którąś grupę wyłączam z jadłospisu , to po niedługim czasie jestem osłabiona . Trochę pomagają witaminy .
A dieta rozdzielna , choćby nawet była słuszna , jest wbrew naturze , lub też nasze przyzwyczajenia są aż tak głębokie . Czy znacie kogoś , kto długo stosuje dietę rozdzielną ?
-
Takija, ja nie jestem mężatką i od pewnego czasu mieszkam sama. Uwierz mi, że tak jest trudniej się zmobilizować do regularności. Mogę nie sprzątać albo jeść obiad o drugiej w nocy, i nikogo nie mam przez to na sumieniu. :wink:.
Z tym rowerem to jest tak, że niby tyle kalorii spalę wnosząc go, ale zdaję sobie sprawę, że gdyby był bardziej dla mnie dostępny, jeździłabym o wiele częściej.
Agniecha – bułki można sprawdzić tak samo jak chleb. Spis składników nie jest potrzebny. Łatwo można rozpoznać uczciwą grahamkę. Mi wystarczy rzucić okiem na kolor – nie może być jednolicie brązowa. Ciemniejszy ocień pieczywa ma pochodzić z zawartych w niej otrąb – wystarczy dobrze się przyjrzeć, by je zobaczyć. :D
Dagmara – witaj! :D
Nie wydaje mi się, żeby dieta rozdzielna była niezgodna z naturą, bo w niej mieszanki białkowo-węglowodanowe rzadko występują. Tylko warzywa strączkowe typu fasola, groch czy soja to takie mixy 2w1 :wink:. Nie znam nikogo konkretnego na tej diecie, ale często obijały mi się o uszy pochwały na jej temat. Ja sama, gdy tylko mogę, staram się jadać według jej wskazań, czyli np. kanapka z masłem i warzywami, albo omlet z surówką. Ale nie zawsze oczywiście. Wszystko na luzie.8)
Kiedyś czytałam obrazowy i trochę makabryczny opis, co się dzieje z mieszanym pokarmem w naszym przewodzie pokarmowym, autorstwa pani Mai Błaszczyszyn. Jak będzie mi się chciało, to go wkleję, ale tylko jako ciekawostkę. :wink:
-
Kefciu - wiesz, ja jednak podziwiam za wyrzucenie za okno czekoladowego orzeszka :shock: ja w swoim życiu nigdy nie wyrzuciłam niczego słodkiego nawet do kosza, wszystko musiało być prędzej czy póxniej wyrzucone.. za to wyrzucenie resztek sałatki (bo się zepsuła) czy surówki z obiadu.. zdarzało się :oops: :oops: to jest dopiero nałóg...
a jeśli chodzi o Kwaśniewskiego, to niech on się odczepi od Biblii, bo wcale się na niej nie zna - już fakt, że 99,99% jest przekonanych, że tym zakazanym owocem było jabłko świadczy o ich nieznajomości tematu - otóż wcale to nie było jabłko - ale wszędzie we wsztystkich tłumaczeniach i przekładach przewija się słowo:owoc - po prostu owoc, ale pytanie, jaki to owoc.. no cóż, Polska postawiła na jabłko, Afryka może postawić na banana, Nowa żenlandia na kiwi.... jaki to był owoc, nie dowiemy się nigdy tu na ziemi, może to był taki gatunek, który teraz na ziemi już nie istnieje, został zamknięty w raju na zawsze przed ludźmi, żeby nigdy po niego nie sięgnęłi i tym samym nie stali się nieśmiertelni...
tak samo jeśli chodzi o niby znajomość Biblii tegoż doktora, to zapomniał chyba on, że w raju ludzie nie jedli zwierząt, podobnie zwierzęta nie zjadały się nawzajem, lecz trawką, owocami, warzywami itd...jakoż ze nie było wtedy śmierci, a ona przyszła dopiero po grzechu - dotknęła wtedy i zwierzxęta, które zaczęły na siebie polować i jeść...
a moja dusza tęskni za takim rajskim życiem bez zabijania i bólu - jest nam to obiecane, ale po śmierci i nie dla wszystkich, wiadomo.. gdyby więc polemizować, co było pierwszym pokarmem, to widać... chyba, że się jest zwolennikiem ewolucji, która zaprzecza istnieniu raju i podaje, że pierwotni ludzie jedli głównie mięso i owady polując na zwierzęta i różne robactwa, jak dziś dzikie plemiona... w co kto wierzy, niech tak je...
rowerek?? a nie masz możłiwości trzymać go w piwnicy - jak ryzykowne jest we własnej, to musi być jakieś piwniczne pomieszczonko dla rowerów dobrze strzeżone... ja trzymam swój we własnej piwnicy, i odkąd kilka lat tu mieszkamy, to dzięki Bogu, jeszcze go nie ukradli, ani mojego, ani męża.. ja wogóle nie mogłabym trzymać u siebie w domu - bo po pierwsze-mam maciupkie (32m), po drugie- nie ma nawet balkonu, po trzecie-na siódmym piętrze, z windą, ale czasem nie działa, więc noszenie tego potem po pracy (czesto wtedy jest taka niespodzianka) i z zakupami, jakie zawsze mam w koszu rowera - jest przerażające - fizycznie niemożliwe...trudno, jak ukradną z piwnicy, to kupię drugi i też do piwnicy muszę z powrotem włożyć...
eh.. służąca, najlepiej prywatna dietetyczka, (zawsze o takiej marzyłam) która ułożyłaby jadłospis, podawała posiłki o określonych godzinach, zamknęła lodówkę przede mną i wtedy nie ma zmiłuj - chudniesz ekspresowo... zawsze uważałam, że gwiazdy tylko dlatego tak wyglądają, bo każda ma swoją dietetyczkę, która pilnuje ich żołądki... gdyby zaczeły życ na własny rachunek i same gotować, to przypominałyby Roseanne...niechby mąż przejął lodówkę w swoje ręce, gotował i nie pozwalał się do niej zbliżyć - to by było to... :wink:
ale się rozpisałam - mam nadzieję, że nie pogniewasz się.. ja raczej małomówna (-pisemna) na innych wątkach, ale czasem mam wenę,... :D :D
-
Dużo ciekawostek tu u ciebie można sie dowiedzie.
Z tym nie łączeniem jest tak chyba jak piszesz, wcale nie jest takie złe, tym bardziej ze tyle ludzi go chwali
A co do rowerka to ja wole stacjonarny
-
Magpru, według Biblii człowiek w raju żywił się roślinami, a według ewolucji, zanim nie zszedł z drzewa, jeszcze jako sympatyczna małpka zajadał owoce. :wink:. Czyli na jedno wychodzi.
Wiesz, wiele lat temu zaczęłam interesować się wegetarianizmem właśnie ze względu na to, że nie chciałam, żeby po to, żebym mogła się najeść, zabijano jakiekolwiek zwierzę. Moim mottem był wspaniały według mnie wiersz Urszuli Kozioł, który znam do dziś na pamięć, a że jest krótki, pozwolisz, że go przytoczę:
Przepis na danie mięsne
Trzeba mieć tylko nóż
Trzeba mieć gładki kamień
Ostrzem wypieścić głaz aż głaz się odwzajemni
Nóż ma być bezszelestny a jego połysk giętki
Ma wchłonąć twardą czułość i unerwienie rąk
Wszystko co potem proste
Pień deska. Szczypta soli
Zieleń do smaku oczom
I listek laurowy
Wszystko co potem zwykłe
Bo cała rzecz w przyprawach
( Pamiętaj też o misie i zestawieniu barw )
O ogień dzisiaj łatwo dzięki Prometejowi.
Byle był nóż i kamień.
Oraz uległy kark.
Tego właśnie nie mogłam znieść – posiłku okupionego śmiercią. Dzisiaj jestem bardziej dojrzała i świadoma, że każde odżywianie odbywa się kosztem innego życia. Organizmy zjadają siebie nawzajem, by przeżyć, a niezgoda na ten fakt niczego nie zmieni. Mimo to rozumiem pobudki, jakie kierują frutarian do tej bardzo restrykcyjnej diety: tylko owoce są stworzone dokładnie po to, by je zjeść, a odrzucając ogryzek czy pestkę dać początek nowej roślince.
Wiem, że oddawanie ziemi pod uprawę roślin kosztuje życie wielu zwierząt, więc żywienie się roślinami też nie jest takie niewinne.
Starczy, może zajmę się konkretami, czyli rowerkiem.:D Piwnica wykluczona, nie ma w niej miejsca, i nie mogę tego na razie zmienić. Trudno, najwyżej mam motywację, żeby wyrobić sobie niezłe bicepsy. :wink:
O takiej prywatnej dietetyczce marzyłam od zawsze. Obawiam się jednak, że wówczas moja wiedza na temat zdrowego odżywiania i wartości kalorycznej byłaby znikoma.
Nie wyrzuciłaś nigdy słodyczy? Mi się zdarzało kupić w przypływie słabości np. czekoladę, a po paru kostkach opamiętać się i ją wyrzucić. A ile lodów lądowało w toalecie, ho ho! No cóż, mojej sylwetce i tak to nie pomogło. Teraz nie pozwalam sobie na takie marnotrawstwo, więc słodyczy nie kupuję wcale. :D
Kasiakasz – dla mnie rower stacjonarny to tylko taka symulacja, a nie prawdziwa jazda. Brakuje mi wiatru we włosach, nieba nad głową, uciekającego gładkiego asfaltu spod kół, albo wyboistych leśnych ścieżek.... długo by mówić :wink:.
-
Witam Cie!- Dawno mnie tu nie bylo?!Gratuluje postepu w diecie!
Pozdrawiam!
Ps:Zle mysli mi przeszly! :D
-
wiem o czym mówisz wiatr we włosach, niebo
ja jednak wolę biegac w terenie lub stepowac
przy roowerku oglądam dziennik, teraz to już przwie do 20 minut dochodzę, choc
musze do formy wraca pomału
niedawno jeszcze mogłam intensyewnie zajęcia na stepie prowadzic 3 godziny
-
Hi Kefa, wzorowe zachowanie z orzeszkiem - fru przez okno. :wink: :P
-
Wiesz Kefciu doszłam do wniosku , że mniejsza o rodzaj diety , lecz słusznie stwierdziła to Hybris : ważne , by iść . Do przodu . Bo jak się tylko zatrzymam na krótko to zaraz zaczynam chodzić w kółko albo dwa do przodu trzy do tyłu albo inaczej , lecz też bez sensu .
Nawet mój wątek , gdy nie ma postępów , jest nudny jak mydełko Fa .
O wiele lepiej , gdy jest tam jakiś plan w realizacji . Zaraz zaczyna być wtedy sensownie .
Znów zaczynam ostro poszukiwać co dalej . Bo jeszcze 3 kilo i zacznę wyglądać nienajgorzej , przynajmniej ludzie tak mówią . A meta to dla mnie niebezpieczne miejsce .
Pozdrawiam !!!
-
Tak na mój rozumek dieta rozdzielna polega na nie-łączeniu w DANYM posiłku składników :roll: Możesz jeść wszystkie elementy w ciągu dnia żywieniowego, ale nie wszystkie na raz, tylko grzecznie - parami albo gęsiego. Jak w szkółce :) Jak się weźmie pod uwagę wzajemne animozje i nie ustawia w tej samej parze "wrogów na wieki" to jest spokój w klasie. :lol:
Więc to chyba nie jest nienaturalne. Życiowe ? :shock:
-
Kefa, dziękuję za wierszyk - niestety jak najbardziej prawdziwy... ja kiedyś była zagorzałą wegeterianką po obejrzeniu drastycznych zdjęć z wiwisekcji... bardzo to zmieniło moją psychikę i spowodowało blokadę w mózgu na jedzenia mięsa, do tego stopnia, że pamiętam pewien piknik, na który byłam zaproszona, po całym dniu jazdy pod wieczór nie miałam w ustach nic poza śniadaniem - a oni tam mieli tylko kurczaka pieczonego, chleb i pomidor...byłam wściekle głodna, kurczak pachniał niesamowicie, ale kubki smakowe odmawialy przyjęcia go, tylko pomidora z chlebem zjadłam- ale towarzystwo drażniło się ze mną okropnie...a dobrze widzieli, że nie jem mięsa, więc dla mnie było to zwykła chamstwo, jak postąpili...
ja rozumiem wegetarian, mam znajomą też, kiedy zaprosiłam na obiad, to owszem, był kurczak, ale dla niej ziemniaczki z jajkiem sadzonym i surówką...
ale naprawdę podziwiam - lody wyrzucałaś?? :shock:
a jeśli chodzi o jedzenie pierwotnego człowieka (jeśli taki był :wink: ) to pamiętam mojego profesora z higieny mięsa na studiach, jak próbował udowadniać, jakim barbarzyństwem dla organizmy jest wegeterianizm, że od początku człowiek jadł właśnie mięso (jak był człekiem a nie małpą - a zresztą mało kto wie, ale były i są też małpy mięsożerne)... mnie te jego wykłady odstręczały dokładnie...
a chyba wiem,o jaki fragment chodzi z książki Maji Błaszczyszyn - kiedyś mama te książki kupowała i tak próbowałyśmy jeść - rozdzielnie.. :wink: jak masz gdzieś pod ręką - zacytuj - przypomnę sobie, wiem, ze to bardzo obrazowo i na mnie podziałało... :wink:
zresztą nie powiem, że ta dietka ma pewne dobre skutki - ja na pewno czuję się lżejsza po takim posiłku niż po zwykłym dwudaniowym obiedzie, gdzie wszystko jest pomieszaniem z poplątaniem :wink: :wink:
znowu się rozpisałam.. :roll:
-
Cześć :D :D
Zgadzam się - w myśli - z argumentami za dietą rozdzielną : że różne pokarmy w różnym środowisku się trawią i przy rozdzielnej mają rozejm .
Jednak w praktyce nie mogę tak długo wytrzymać ! Właśnie próbowałam !
Największe problemy mam w pracy - jak mają te dania wyglądać .
Teraz się zastanawiam , że Agatston popularyzując SB też dużo nowych dań wymyślił i musiał się nad nimi zastanowić , bo takie oczywiste nie były :
- budyń bez cukru
- twarożek z aromatem do ciasta
- kanapki , do których jako baza nadaje się każde sztywne i płaskie warzywo :D :D :D , tak właśnie napisał
Wszystkie te dania są OK , wypróbowałam .
A na rozdzielną wymyśliłam :
- kurczak lub rybka zawinięte w sałatę + inne jeszcze warzywko
- kanapka tym razem z chleba z masłem + warzywa
- inne rzeczy już trudniej zabrać do pracy , np. pomidory nadziewane
Tu na razie mi brakło wyobraźni , jeśli chodzi o dania do pracy .
W ogóle to nie jestem wymagająca , teraz też bardzo często jem rzeczy całkiem nie przyrządzone , np. kostka chudego twarogu na talerzyk , pomidor obok i gotowe .
Ale gdy gotuję obiad dla kilku osób - nie wyobrażam sobie dań rozdzielnych bez wcześniejszego wytłumaczenia . Nie wiedzieliby , co się dzieje i czy to już koniec .
Pisząc "wbrew naturze" miałam na myśli , że ludzie poszli w tę stronę , żeby posiłki były mieszane . Ludzie na różnych dietach + wegetarianie to razem chyba nie więcej niż 15 % . Jeżeli od stuleci 85 % ludzi wymieszało te pokarmy , to myślę , że nie odchodzili umyślnie od natury , bo po co ?
-
Gdy 20 lat temu napotkałam książkę Mai Błaszczyszyn , byłam zachwycona , próbowałam , stosowałam , było rewelacyjnie , schudłam (nieco) , i byłam właśnie w takiej euforii , jak ona opisuje .
Zaniechałam tego , bo w pracy nie dawałam rady się tego trzymać . Tej rozdzielności głównie .
-
Głowa mnie dziś boli, a tematy na wątku takie jakieś przyciężkie się zrobiły, że raczej nie dam rady ich wszystkich udźwignąć :roll: . Będzie więc krótko. :twisted:
Najpierw najważniejsza dla mnie sprawa:
Madox :!: Jak ty robisz takie śliczne marginesy :?: Ja nawet takich zwykłych, na początku akapitu nie potrafię zrobić, a co dopiero takie jak ty! Aha, i cieszę się, że złe myśli już sobie poszły. :D
No, a teraz wątki poboczne :wink:
Bella - a wiesz jaka to satysfakcja była? Żałowałam, że tych orzeszków nie było tam więcej - każdy miałby osobny lot. :wink:
Kasiakasz - prowadziłaś zajęcia na stepie? To ty profesjonalistka jesteś. Ja ledwo kojarzę, co to takiego, chodzi o taki stopień, tak?
Dagmara - ojej, jak tu odpowiedzieć krótko na tyle treści, takim twórczym poszukiwaczem i wędrowcem jesteś :D Meta? Ja myślę, że dopóki będziesz musiała kontrolować to, co i ile jesz, takiej mety nie będzie, bo zawsze będzie to jakieś zadanie przed Tobą. Dla mnie metą byłoby utrzymywanie wagi bez specjalnej kontroli i bez ciągłego myślenia o niej. Uważam, że w moim przypadku nie jest to zbyt realne.
Tak, ważne by iść, a gdy ma się plan i sie go realizuje, powstaje w ten sposób pewna dramaturgia, film drogi :wink: , akcja, i to trzymanie w napięciu, czy uda się osiągnąć cel. Muszę zajrzeć dokładniej na twój wątek, bo nie wiem prawdę mówiąc, czy aktualnie coś realizujesz.
Widzę, że masz duże wymagania co do jadłospisu w pracy. Ja zazwyczaj brałam byle jakie kanapki, a i tak często o nich zapominałam, bo nie za bardzo miałam kiedy jeść w pracy.
Mogłabyś jeszcze zabierać sałatki.
Nie znam przepisów SB, więc nic nie mogę na ich temat powiedzieć. Już i tak ostatnio za bardzo wgłębiałam się w różne teorie. :roll:
Ja też byłam połknęłam bakcyla książki "Dieta życia" pani Błaszczyszyn 14 lat temu. Zasady diety stosowałam przez rok i czułam się wtedy rewelacyjnie ( chociaż to też może zaleta młodości ). Dzisiaj nie do przyjęcia jest dla mnie jedzenie konkretnych posiłków dopiero po 12.00, więc korzystam tylko z zasady nie łączenia, a i to nie zawsze. No i oczywiście przewaga warzyw i owoców w diecie - to mi zostanie do końca życia ( oczywiście tego życia, w którym jestem rozsądna, a nie łakoma).
Magpru - książki na razie nie zacytuję, bo mam ten fragment na drugim, starym muzealnym komputerze, a ja nie umiem przegrywać na dyskietkę :oops: .
Co do reszty Twojego postu, to nie rozpiszę się dzisiaj na ten temat, wybacz, bo jednym zdaniem nie chcę, a dłużej coś nie mogę. Jakoś mi niedobrze dziś, więc pisanie o rzeźni i tak jest ponad mój żołądek :roll:. A jeszcze przypomniał mi się filmik, jak zdziera się futro...o nie! miałam nie pisać. Koniec na dzisiaj.