Witam, pomyślałam sobie że jak urodzę tu jakis porządny list to moja motywacja wzrośnie. Zawsze będę miała dowód, że w ogóle istniała.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce należałam do grona tzw. chudzin, które ulatują z wiatrem. Wychodząc za mąż ważyłam 42 kg. Całe życie słyszałam "jedz, no jedz, ach spróbuj tego, taka chudziutka jesteś". Ponieważ "dbali" o mnie wszyscy, a ja chciałam im zrobić przyjemnośc to jadłam, jadłam, jadłam. Potem już trudno było mi się zatrzymać. Okazało się, że potrawy których nie znosiłam smakują, że napoje których nie ;lubiłam też dają się wypić, że dwa talerze zupy mogą być lepsze niż jeden. I najważniejsze - że jedzenie może być lekiem na stres. I tak dobrnęłam do 80 kg folgując sobie ile wlezie. Wtrajałam, wcinałam, dojadałam i objadałam się na maxa.
Nigdy się nie odchudzałam bo nie miałam takiej potrzeby. Ponieważ jestem z natury pogodna i należę do grona tzw "sympatycznych" wszyscy dookoła mnie akceptują , akceptują to ile ważę i jak wyglądam. Na dodatek mam dystans do siebie i poczucie humoru na temat swojej tuszy. To niestety nie pomaga w powiedzeniu sobie STOP, to tylko nie pozwala załamać się odbiciem w lustrze, a może tworzy coś na kształt tarczy obronnej.
Co w końcu do mnie przemówiło? Strach o własne zdrowie.
Od 1 sierpnia jestem na diecie 1000 kalorii. Słodyczy nigdy nie lubiłam ale gubiły mnie chleby, chlebku, makarony, zupy, ziemniaczki - poszły precz. Nie czuje się głodna, mam wrażenie że moja sylwetka bardziej się wyprostowała a psy maja ze mnie większy pożytek bo więcej się ruszam. Schudłam ok. 2 kg.
Od tygodnia czytam forum i czuję, że to co robię ma sens. Wszystkim walczącym życzę UPORU w walce z kilogramami.
Zakładki