halo halo czy wszyscy o mnie zapomnieli :shock: :? :cry: :cry: chlip chlip chlip
co prawda nie mam się chwilowo czym pochwalić, ale i tak lubię jak ktoś do mnie zagląda :D :D :D wracajcie kochane
Wersja do druku
halo halo czy wszyscy o mnie zapomnieli :shock: :? :cry: :cry: chlip chlip chlip
co prawda nie mam się chwilowo czym pochwalić, ale i tak lubię jak ktoś do mnie zagląda :D :D :D wracajcie kochane
a tak swoją drogą dość duzo ostatnio czytam forum i natykam się na posty - przede wszystkim margolki ale też aneci i innych i tak sobie myślę, ze bardzo zazdroszczę NASTAWIENIA :!: :!: :!: przede wszystkim takiego podejścia, że to na zawsze, na trwałe, że to nie jest wyrzeczenie, bo robimy to DLA SIEBIE :!: ja to wszystko niby wiem, ale to nie zmienia faktu, że i tak wewntęrznie mam takie przekonanie trochę, że to rodzaj jakiejś kary i co to będzie "jak już schudnę" co wtedy sobie zjem ... takie plany na po... a często myśląc co zjem po, zjadam to już teraz tak się nakręcę...
naprawdę zazdroszczę takiego racjonalnego myslenia, ale to pewnie kwestia osobowości o której mort pisała - ponieważ rzadko w życiu postępuję racjonalnie, to tak jest również w kwestii odchudzania...
Pozwole sobie napisac kilka slow o nastawieniu i osobowosci. Napisalam juz wczesniej wprost - jestem mozgowcem i do wszzystkiego podchodze racjonalnie. No, prawie do wszystkiego. Na pewno do rzeczy dla mnie waznych.
Moje chudniecie nie jest spektakularnie szybkie. 30 kg w ciagu roku, nastepne 7 w ciagu 10 miesiecy. Bywaly cale tygodnie (najdluzej ponad 6 tygodni), kiedy mimo diety i cwiczen regularnych waga praktycznie stala albo wahala sie w gore. Gdybym miala inne, mniej racjonalne podejscie, pewnie pocieszylabym sie jakims batonikiem...
Jednym z powodow takiego powolnego, ale systematycznego chudniecia jest to, ze nigdzie mi sie nie spieszy. Nie chce wspaniale wygladac w wakacje na plazy, nie odchudzam sie dla faceta, ani nawet dlatego ze jest mi ze soba zle. Kilogramy przestaly mi przeszkadzac, jak zrzucilam 20 pierwszych i wrocilam do swojej "normalnej" wagi.
Chce reszte zycia przezyc "na szczuplo". I wiem, ze mi sie uda, bo w moim zyciu nie bedzie juz zadnego skoku na czas diety i czas "po diecie". Ilosc zjadanych kalorii bede, tak jak teraz, uzalezniac od trybu zycia i mozliwosci spalania mojego organizmu. To jest mozliwe.
A co do wyobrazen, co zjem gdy bede wazyc 55 kg. Moja milosc obiecuje pyszne zabaglione, zrobione wlasnorecznie wg wloskiej receptury. Poza tym innych planow nie mam. Dlaczego? Bo jem w zasadzie wszystko teraz. Tylko rzeczy "niedozwolone" - rzadko i w niewielkich ilosciach.
margolka
Hej :D
Oczywiście że nie zapominamy o Tobie Fla :!:
Och.. ja jeszcze nei jestem na etapie obiecywania sobie tego co zjem po diecie ,bo zdaję sobie sprawę że to by było gdzieś za rok :D :wink:
póki co żyję dniem dzisiejszym i odliczam godziny od posiłku do posiłku...eh trochę trudno się przyzwyczaić...ale nie ma też co narzekać... nie umieram i nie skręcam sięz głodu :wink:
no mi się wydaje, że największy problem, to ja mam z motywacją - raczej nie jestem z gatunku tych, które siedzą i mówią: "ale jestem paskudnym wielkim grubasem, ale jestem obrzydliwa że zjadłam tego batonika. :roll: :roll: oczywiście zdarza mi się pomarudzić, że jestem gruba, kiedy spodni nie mogę na siebie znaleźć, albo kiedy nie mam w co się ubrać na imprezę, ale to są raczej momenty a w pozostałym czasie nie zastanawiam się bardzo nad swoją wagą :idea: :idea:
potem przychodzi nagle taki moment, kiedy zaczyna mi to bardzo przeszkadzać i wtedy zaczynam się odchudzać, mam zaparcie i zrzucam parę kilo a wtedy kiedy widzę juz efekt - czuję się szczuplejsza, ciuchy są trochę luźniejsze ta motywacja, a może raczej zapał gdzieś się ulatniają... oczywiście nadal bym chciała ważyć 65 kilo, ale nie ma już we mnie tej woli walki, przestaję odczuwać że to dla mnie takie ważne i stopniowo rezygnuję...
chciałabym zeby tym razem tak nie było, ale brakuje mi tego racjonalnego podejścia jakie ma margolka i pewnie brak mi też po prostu cierpliwości i wytrwałości...
no i chyba to, że z pewnych rzeczy nie bardzo mam po prostu ochote rezygnować bo tak je lubię i odbieram to trochę jednak jako karę na samej sobie, kiedy ostawiam pizzę czy inne smakołyki...
jednym słowem: "ech te kobiety, kto by za nimi nadążył" :D :D :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
I bardzo dobrze. Wmawianie sobie takich bzdur to nic innego jak robienie sobie krzywdy. Nie ma to absolutnie nic wspólnego z motywacją.Cytat:
Zamieszczone przez flakonka
Męczenie się dietą nie ma sensu. Jeśli masz ochotę na pizzę - zjedz kawałek na obiad. Ciastko? Raz na tydzień czemu nie, byle nie więcej niż jedno. Lepiej tak niż pewnego dnia nie wytrzymać i rzucić się na wszystko na raz, a potem odpuścić sobie dietę. Przy okazji nauczyłabyś się kontrolować ilość tego, co jesz. Nikt nie powiedział, że musisz chudnąć szybko.
Dokladnie tak jak napisala Albina - mozna jesc w zasadzie wszystko, tylko nie czesto i nie w ogromnych ilosciach. W dodatku, jesli uprawia sie regularnie sport, mozna sobie pozwolic (a nawet trzeba) na nieco wiekszy limit kalorii (zamiest 1200 jadlam wtedy 1400 i pieknie chudlam).
Moja przyjaciolka, ktora kiedys robila mi domowy smalec (uwielbiam), narzeka ze najgorsi sa neofici, a ja teraz tylko seler naciowy, pomidory i kurczaka. To nie jest prawda. Rzeczywiscie, zwykle moj jadlospis to rzeczy wylacznie zdrowe i sluzace odchudzaniu. Ale od czasu do czasu pozwalam sobie na zjedzenie czegos absolutnie niedietetycznego z zerowymi wyrzutami sumienia. Zaraz potem wracam do normalnego jedzenia (seler, pomidor, ;)) i jest ok.
A ona byla ode mnie jeszcze 3 lata temu szczuplejsza, a teraz chodzi w moich rzeczach w rozmiarze 46-48.
HEJ HEJ
Oj Fla ... hmmm skąd ja to znam :?: U mnie tak samo... kiedy widać już pierwsze wyniki nagle pojawiają się mini jedzeniowe nagrody, a potem maxi jedzeniowe nagrody :| a motywacja już spada w dół i w dół i w dół... aż dochodzi do poziomu 0.
Również bym mega chciała aby tym razem tak już nie było... aby zmienić tok rozumowania... bo co z tego że ja to wszystko wiem, że zdaję sobie sprawę z własnych błędów, jak do tej pory nie udało mi się zmienić postępowania...
Kurcze...alem zasmutniała :cry: właśnie do mnie dotarło, że może przyjść taki dzień w którym zmarnuje cały wysiłek... i znowu :!: chociaż wiem że nie można zakładać z góry że stanie się coś złego- to ja to robię :| no poprostu sieczka a nie racjonalne podejście :!: :evil:
Albinko.... wszystko ładnie i pięknie mówisza pw mądrze....tylko jak sobie powiedzieć stop :?: jak nie przemienić 1 ciastka w 5 :?: Jak nie uruchamiać takiego błędnego koła... :?: bo jak pokazuje moja historia dietowania to mam zawsze z tym problem....
Ehhhh to ja przyszłam z takim świetnym do Was humorkiem się pochwalić...A Wy mnie sprowadziłyście na glebe.... :evil:
Ale i tak Wam przekażę radosną nowinę :D jest mnie o 3 kiloski mniej niż 7 dni temu :mrgreen:
katharinkaa gratulacje! A teraz...
Zastanów się, jak bardzo zależy Ci na tym, aby schudnąć? Nie masz silnej woli - to ją ćwicz, ile razy mam powtarzać, że tego można się nauczyć? Pomyśl sobie, że to Ty rządzisz, Ty panujesz nad tym, co robisz. Nie możesz dopuścić do tego, aby było inaczej. Kup jedno ciastko, zjedz dziś połówkę, bardzo powoli, rozkoszując się każdym kęsem.Drugą połówkę schowaj na jutro. Chcesz mieć silną wolę? Proszę bardzo, pracuj nad nią. Podsunęłam pomysł, ale możesz mieć własne.
moj sposob na niedopuszczenie do zamiany jednego ciastka w piec, jednego kawalka czekolady w cala tabliczke...
Nie jem ciastka, tylko kalorie. Kawalek makowca (uwielbiam) 250 kcal. 20 g czekolady - 100 kcal. Jedna trufelka w czekoladzie - 60 kcal. Wafelek w czekoladzie - 200 kcal.
W zasadzie na wszystko tak patrze. Naprawde. To zatrzymuje mi reke, nawet jesli tak sie zdarza ze mam ochote na dokladke.
Moim problemem zasadniczym nie bylo lakomstwo, tylko uzaleznienie od jedzenia, jadlam nie tylko dlatego, ze mi smakowaly rozne rzeczy, ale dlatego ze caly czas ruszalam zuchwami. Szczegolnie wtedy, jak przezywalam stresy, to juz byla katastrofa. Przez te ostatnie 20 miesiecy tez mialam mnostwo stresow. I byly okolicznosci sprzyjajace zarciu - w szafce stalo np. pudelko pralinek, normalnie - godzina i byloby po nim. Zjadlam jedna. Nie, zeby sie pocieszyc, ale po prostu - mialam ochote.
Dopiero teraz, kiedy nie jem smieciowego zarcia, fast foodow, chipsow, bylejakich slodyczy, bialego pieczywa etc. wiem, jak smakuje jedzenie. I mowie zupelnie serio, ze od pewnego momentu, kiedy przestaje czlowiek sie rozgladac za tym, co zawsze mial (pod reka cos do zezarcia), to przestaje byc wyrzeczenie.