Fakt, wątek nowy, aczkolwiek niezbyt przeze mnie uczęszczany, bo nie chcę rozmawiać o jedzeniu, kilogramach etc. Moim zdaniem to nie działa. Nie zmuszę się sztucznie do jedzenia co 3h, bo w efekcie nie robię nic innego tylko myślę o jedzeniu. Nie wykluczę chleba, słodyczy, makaronów, masła, etc. etc, bo mój organizm ma w nosie taki interes i nie chce współpracować. Nie napiszę super planu, który mam zamiar wprowadzić.
Po przyjeździe z wakacji wróciłam zadowolona, ale z wagą 117kg, czyli o 12kg cięższa niż w kwietniu. Prosta sprawa - odmawiałam mojemu organizmowi wiele rzeczy to się zbuntował. Nie dziwię się.
Tak więc wróciłam 23 września, 24 postanowiłam, że to za dużo. Dzisiaj ważę 110kg.
Nie jem 5 razy dziennie, jem czasami coś słodkiego, nie gotuję na parze, nie wystrzegam się coli, nie pogardzę normalnym obiadem i kanapką z masłem. Ot, słodycz czasami, cola 0.2 raz na kilka dni, obiad w sensownej porcji, chleb nie zawsze, warzywa różne, czasami jabłko. Jem co jest, ale bez zaśmiecania się, bez wpychania w siebie taliczki czekolady, kopy ziemniaków i zapijania litrem coli. Jest dobrze, nie mam poczucia, że ciągle coś sobie odmawiam, że karam swój organizm za złe decyzje kiedyś. To nie mózg decyduje co jest potrzebne organizmowi.

Jasne, pewnie zaraz mnie wiele osób zjedzie od stóp do głów, że to bzdura. Możliwe, ale mi pozwala chudnąć i nie czuć się źle.
Acha.. i jeszcze jedno. Nie wlewam w siebie na siłę 2 litrów wody, bo nie mam takiej potrzeby, poza tym nadmierna ilość wody w organiźmie wcale nie jest dobra.

I wreszcie.. nie myślę o jedzeniu. Jak jestem głodna - to zjem, nie będę się oszukiwała, ale z rozwagą.
Patrzę po koleżankach siostry - jedna nie odmawia sobie niczego, ale jej cnotą jest umiar i to ona właśnie ma najlepszą figurę.

Amen. ;>

Aniu, zdrowiej.