Wątek: POTRZEBUJE SILY I MOTYWACJI (pamietnik nalogowego pasibrzuch

Dziewczyny czy ja mam obsesje? codziennie mysle o tym jak to bedzie jak bede juz chuda, jak ubiore super sukienke wcieta w pasie, i bikini i wogole....nie przyjmuje do wiadomosci, ze moze za miesiac nie wytrwa, albo sie nie uda albo cos.....codziennie skrzetnie zapisuje swoja wage, poranna......zauwazylam tez, ze od poczatku diety chyba skurczyl mi sie zoladek, jem duzo mniejsze porcje, czy czasem nie jest c os ze mna nie tak jak byc powinno?

Moim zdaniem jest z Toba Hellenko wszystko w najlepszym porzadku tylko nie zapisuj codziennie swojej wagi bo mozesz nabawic sie obsesji. A wizja nowego wizerunku tylko umacnia motywację

no ale codziennie rano pierwsza rzecza jaka robie to sie waze, to samo jak wroce z pracy....roznica jest okolo kilograma-czyli tak jak powinno byc......ale chce miec ta obsesje az do wakacji bo musze jeszcze zrzucic 25 kilo!

jak sie nie ruszy to w koncu moze ja sie rusze
A waze sie codziennie rano czasami czesciej I stoi od stycznia

BUZIACZKI.... JA NAJLEPIEJ TEŻ BYM SIĘ WAŻYŁA 3 RAZY DZIENNIE ....NIO ALE NIESTETY POSZŁAM NA UKŁAD Z MOJĄ SIEROTĄ I ON MI CHOWA WAGE ,,,,,ŻEBYM NIE DOSTAŁA OBSESJI WAŻENIA A WZAMIAN MAM OBSESJE SZUKANIA WAGIIII......... HIHIIII

Ja biorę wagę raz na tydzień i ważę się wtedy rano i wieczorem. I skutkuje. Mówię sobie, że za 7 dni znowu ważenie. Uważam, że odliczanie do ważenia jest fajną sprawą, bo ona podsumowuje całą tygodniową Twoją pracę na rzecz diety!

no tak, tygodniowe warzenie jest spoko...ale ja nie umiem wytrzymac, codziennie musze miec chociaz 10 gram mniej bo jestem wtedy zla: ale generalnie zauwazam roznice na zdjeciach no i pasek przeskoczyl o 4 dziórki....ale jak sie mierze w pasie tocentymetr mi objezdza i ciagle mam tyle samo hehehe.....moze jakies wam wkleje kiedys hehehhe

a jak tam mija niedziela bo ja chyba dzisiaj wybiore się w gości ....kuzynka mnie zaprasza dobre 2 miesiące....a że dziś taka ładna pogoda to aż się nie chce siedziec w domku

niedziela minela na odpoczywaniu...za to sobota...pojechalismy w gory, a tam sniegu po pas...i zaczelismy sie przedzierac szlakiem, trwalo to okolo 4 godzin, po kolana w sniegu...jak szlam do samochodu to czulam sie jak po kilkau piwkach i ledwo lapalam oddech, alez sie musialo kalorii spalic:D:

MY CHCEMY ZDJECIA!!!!!! Oj zazdroszcze sniegu U nas nie ma... a dzieciaki by chetnie poszalaly na sankach... Choc moze nie w tej chwili...