Wierzcie albo i wierzcie (bo ja sama jakoś nie mogę w to uwierzyć) - ale od 30 kwietnia schudłam 7 kilo. Niestety nadal 20 parę przede mną
Najciekawsze jest to, że przyzwyczaiłam się do ograniczeń w jedzeniu (głównie ilościowych, zawsze jadałam raczej zdrowe jedzenie, plus słodycze - te poszły w odstawkę), stałych pór posiłków i picia wody w ciągu jakichś 10 dni i teraz w ogóle nie czuję się jakbym dietowała W dzień dziecka byliśmy całą rodziną w pizzerri, zjadłam kawalątko pizzy (wielkości sardynki ) i jakąś sałatkę i byłam taaaaaaaak najedzona
Bardzo bym chciała już nie wracać do dawnych problemów - jestem po terapii odwykowej od jedzenia (3 lata pracy z psychologiem dały w końcu efekty), i mam nadzieję, że swoje stresy będę załatwiać w inny sposób.

I tylko w ramach łyżki dziegciu w tej beczce miodu dopiszę, ze nie chce mi się ćwiczyć. Co prawda mieszkam na 4 piętrze bez windy (2-3 razy dziennie wchodzę po schodach), codziennie spaceruję po min. 3 godziny z dzieckiem, ale wydaje mi się, że to nie wystarczy. Jednak w domu nie poćwiczę, podłogi są dość cienkie, nie chcę wpaść do sąsiadów ani utrudniać im życia (emeryci siedzący w domu), a na siłownię nie mam kasy. O kondycji to ja nie wspomnę. Chyba wolałabym rowerek treningowy (na prawdziwym nie umiem jeździć a liczne próby zakończyły się darciem sobie włosów z głowy przez potencjalnych nauczycieli). Pływać też nie umiem i się boję okropnie... Niewiele mi więc zostaje.