Witajcie Mam 26 lat i jestem tu już po raz nie wiem który, byłam dawno temu pod różnymi pseudonimami, ale tym razem mam za sobą pewien mały sukces i chciałabym, aby trwał on dalej.
Będę tu zaglądać, ale nie mogę obiecać, że codziennie będę pisać, ba! Nie mogę obiecać nawet tego, że codziennie będę tu wchodzić. Jednak chciałabym mieć na forum dodatkowy motywator, kopa, który sprawi, że unaoczni mi się to, czego dokonałam do tej pory i jeśli nadeszłaby chwila zwątpienia, to spojrzę na suwak i wszelkie złe myśli odejdą w niepamięć.
Dlaczego tym razem mi się udaje? A no dlatego, że mam przyjaciółkę, również z wagą 3-cyfrową (już na granicy dwucyfrowej), no i - prozaicznie - kiedy przeszła na dietę nie chciałam być gorsza. Nie chciałam znowu ponieść porażki, nie chciałam być tą, która demotywuje, która nawet nie próbuje walczyć, a wszystko od początku skazuje na porażkę. Zaczęło się niewinnie, myślałam, że nam zaraz przejdzie, jak i przechodziło wiele razy. Zaczęłam dzień z myślą, że dziś(wtedy) zjem tylko maślankę i serek wiejski. Następnego dnia zaczęłam zjadać swoje zamrożone zapasy, tzn.jakieś chude mięso mielone, trochę warzyw, kurczaka... Po 3 czy 4 dniach zdrowszego odżywiania stwierdziłam, że zaczynam Dukana. Już kiedyś na nim byłam, choć nigdy nie tak długo, jak teraz; tak długo nie byłam jeszcze na żadnej diecie.
Dlaczego Dukan? Powodów jest kilka.
Po pierwsze - byłam kiedyś na tej diecie i pamiętałam mniej więcej o co chodzi.
Po drugie, uwielbiam drób, kurczak jest moim ulubionym mięsem. Kocham też owoce morza i ryby (jeśli mnie akurat stać), indyka, wołowinę, jajka, lubię też serki wiejskie, jogurty, etc.
Po trzecie - nie znoszę liczenia każdej zjedzonej kalorii, ważenia produktów etc., zniechęciłoby mnie to, nie chciałoby mi się i już, poza tym przejmowanie się każdym kęsem czegoś bardziej kalorycznego, to dla mnie katorga.
No i po czwarte - nie znoszę być głodna; zdarzają mi się wówczas napady wilczego głodu, jedzenie kompulsywne - dla tych, co wiedzą, będzie to zrozumiałe, jeśli nie wiedzą, to niech poczytają , no i ogólnie będąc głodna czasem mam wrażenie, że jestem bliska omdlenia. Nie dałabym rady jedząc np. głównie warzywa, po nich jestem głodna, przelatuje to przeze mnie jak przez sito i nic nie daje.
Minusy diety? Nie zgadzam się z twierdzeniem, że można jeść ile się chce. Biorąc pod uwagę pojemność mojego żołądka i to, ile w nim się zmieści, nie polecam jedzenia bez ograniczeń. Oczywiście każdy ma inny organizm, ale gdy pewnego dnia zjadłam wieczorem np.1,5 piersi z kurczaka, oczywiście smażoną bez tłuszczu, na teflonie, zgodnie z zasadami etc., to waga poszła w górę, no i nieraz zauważyłam prawidłowość, że jednak jeśli jem dużo, to tyję. Jeszcze 2 miesiące temu potrafiłam pochłonąć dużego kebaba + frytki, a po powrocie do domu jeszcze talerz makaronu z sosem, no i dopiero wtedy czułam, że sobie pojadłam. Stąd też wiem, że taki poziom najedzenia, do przesycenia wręcz, nie jest dobry nawet na diecie teoretycznie bez ograniczeń.
No i wiadomo, dla niektórych proteinówka może się wydawać monotonną dietą, mogą źle reagować, jak każdy. Jednak w sieci jest tyle przepisów, że nieraz już sama nie wiem, co danego dnia zrobić, a kończy się i tak czymś zwykłym, bez szału, co i tak nadal niezmiennie mi smakuje.
Nie będę wklejać przepisów, jadłospisów z każdego dnia, bo nie o to tu chodzi. Jasne, czasem coś wrzucę, ale raczej nic nadzwyczajnego nie robię, więc po co. Jestem tu po to, aby mieć kolejną motywację.
Największy problem diety? Jak dla mnie - picie. Trzeba mnóstwo pić, im więcej tym lepiej. Nadal z tym walczę, nie chcę wykończyć sobie nerek, jednak nigdy nie piłam dużo i przyznam - muszę się zmuszać. Już się staram rano pić 0,5l herbaty + w pracy jakieś 1,5 litra wody, ewentualnie jakaś cola czy mleko (uwaga - ja po mleku tyję, choć niby mogę, jednak zalecam ostrożność). Dla mnie tyle picia to tragedia, ale jak mus, to mus, trudno.
Dietetyczne grzeszki? Jestem w bodajże 45.dniu diety, no i jeśli chodzi o grzechy jedzeniowe, to takowe były tylko raz - na Wielkanoc zjadłam 2 wielkie kawały przepysznego sernika, jakieś czekoladowe jajka i chyba udko z kaczki. Gorzej z innymi grzechami, bo jednak co tydzień, albo i 2 razy w tygodniu imprezuję, no i bez piwa/wódki się nie obejdzie... Więc w tygodniu zdarza mi się nawet wchłonąć 8 piw, co nie jest absolutnie powodem do dumy, ale przynajmniej pozwala mi to nie zwariować. Czemu nie zwariować? Leczę się na depresję i zaburzenia osobowości, no i czasem naprawdę trudno jest ze sobą wytrzymać, ogarnąć się i wyjść. Alkohol pomaga, no i na mnie działa tak, że gdy wrócę po alku, to już nie jem, nie mam napadów głodu, a w efekcie następnego dnia widzę spadek wagi Pewnie posypią się głosy krytyki, ale z tym też się trzeba liczyć.
No i na końcu najważniejsze - schudłam w ciągu tych 44 dni 18.1 kg, jeszcze trochę więcej niż 2 razy tyle, a będę wyglądać jak człowiek. Nie dążę do wagi 60kg, kiedyś mając około 80kg czułam się dobrze, więc zakładam, żeby mieć chociaż tyle, a czy zleci więcej - czas pokaże. Nie chcę się męczyć po to, aby wpasować się w jakieś kanony wagi, chcę się czuć dobrze ze sobą.
PS Lubię pisać, przepraszam Was z góry ^^
Zakładki