-
Traumatyczne przeżycia 130-kilogramowej Ani
Chyba w końcu czas napisać...
Nigdy tego wcześniej nie robiłam, więc wybaczcie mi z góry ewentualne wpadki 
Mam na imię Ania, mam 25 lat i odkąd pamiętam wciąż było mnie za dużo.
Walka "na poważnie" zaczęła się dwa lata temu, kiedy ważyłam prawie 130 kg a mój lekarz rodzinny powiedział do mnie "Albo schudniesz, albo za parę lat przywitasz się z wózkiem inwalidzkim..." Nie będę teraz się rozpisywać na temat moich kości, które są statystycznie cieńsze od waszych, bo nie o to chodzi.
To było tuż przed wigilią... Byłam "świeżo" po obronie pracy dyplomowej i nie były mi w głowie diety i odchudzanie... chciałam się bawić. Myślałam o Sylwestrze i o szałowej kreacji...
... w jakiej wystąpi moja koleżanka, bo ja się w nią (oczywiście) nie wcisnę.
Wierzcie lub nie, ale dobrze mi było ze sobą, starałam się jakoś normalnie żyć, cieszyć się tym, co mam ( a było tego naprawdę dużo), spotykać się z przyjaciółmi, iść na piwo, czasem zapalić trawkę... Naprawdę byłam i jestem normalną dziewczyną... Grubasem, ale nie zamkniętym w sobie i czekającym na księcia, który pomoże zrzucić zbędne kilogramy... Ja chciałam, żeby mój książe z bajki był takim samym grubasem i żeby przyjechał na grubym białym koniu

No, ale do rzeczy... Kryzys nastąpił w momencie, kiedy na tego pamiętnego Sylwestra nie mogłam wcisnąć na siebie niczego, co nie wyglądałoby jak worek na kartofle...
Oczywiście płakałam... bo to przecież chwilowo pomagało. Poużalałam się nad sobą, sklęłam na czym świat stoi, po czym wrzuciłam na siebie ten worek i poszłam się bawić do przyjaciół. Ale jak się pewnie domyślacie nie bawiłam się najlepiej.
Przyszedł "ten dzień", kiedy wydaje Ci się, że jeśli natychmiast nie zrobisz czegoś ze swoim życiem, to wszystko rozpadnie Ci się na kawałki...
Wszystko skomplikował jeszcze fakt, że wyjechałam z rodzinnego miasta do stolicy, do pracy. Pracę miałam wykonywać w domu a w dodatku była to praca siedząca, więc potraficie sobie wyobrazić, że siedziałam przed komputerem, pracując oczywiście ale przy okazji zażerając się czipsami, ciasteczkami i babeczkami z budyniem (no do teraz mnie na nie kręci...
)
Zarabiałam całkiem spore pieniądze, więc po pierwszej wypłacie (na jej wspomnienie łza się w oku kręci) pobiegłam do sklepu dla puszystych, których w stolicy akurat nie brakuje i kupiłąm sobie napradwdę ogromną ilość spodni, swetrów, bluzek i innych takich... i wiecie co... z następną wypłatą zrobiłam to samo.
Któregoś dnia... ech, pamiętam to do dziś- stanęłam na wagę... i co?
Zepsułam ją... jakaś śrubka czy inne ustrojstwo się oderwało , waga zgrzytnęła przeraźliwie a ja już nie wiedziałam ile ważę...
Położyłam się na łóżku z zamiarem poczytania gazety i wtedy zobaczyłam w niej ogłoszenie. Chodziło o balon żołądkowy, który powoduje uczucie sytości, taka alternatywa dla operacyjnych metod zmniejszania żołądka...
Nie wiem co mnie podkusiło, ale zadzwoniłam do tego szpitala i w ciągu 10 minut już wiedziałam, że jeśli nie ten balon... to co,... nie UMIAŁAM się odchudzić siłą woli, więc może...
W ciągu tygodnia miałam załatwione wszystko włącznie z terminem zabiegu i przelaniem pieniędzy na konto szpitala 
Pojechałam, cały zabieg trwał 20 minut, pod całkowitą narkozą (jedyne, co zapamiętałam, to OKROPNY anestezjolog, którego pierwsze słowa w moim kierunku brzmiały: "No no, lubimy wpieprzać kotleciki, co?")
Ten balon miałam w sobie nosić przez pół roku...
Powiem Wam tylko, że zadziałało... Schudłam przez te pół roku prawie 40 kg (oczywiście pod kontrolą lekarską), potem zrobiłam operację abdominoplastyczną- to wycięcie skóry na brzuchu, której mi za dużo zostało... a teraz... cóż- ważę 86 i nadal walczę ze sobą.
Muszę przyznać, że teraz jest znacznie gorzej. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale ostatnio zaczęłam mieć napady wilczego głodu. Zajadam się ciastkami i wszystkim, na czym zawieszę oko. Koszmar, potem pędzę do ubikacji, wpycham w gardło dwa paluchy i zwracam to, co przed chwilą w siebie wcisnęłam. Wiem dobrze, że jestem na najlepszej drodze do bulimii, konsultacje z psychologiem niewiele mi dały i nadal powtarzam wszystko od początku. Nie potrafię się przemóc i wrócić do jakiejś konkretnej diety.
Może któraś z was ma jakiś pomysł na to jak przywrócić sobie wiarę we własne siły i odchudzić się efektywnie.
Ja mam dużo walki za sobą, ale przede mną jest całe życie, które spędzę albo na liczeniu kalorii albo na ciągłych wizytach w toalecie.
Życzę Wam dziewczyny, żeby się Wam udało, nie powtarzajcie moich błędów i uczcie się na swoich.
Całuję gorąco i do następnego posta.
Ania
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki