Tytuł wątku mało oryginalny i w trochę zbyt wielkim skrócie opisuje to co czuję. Chciałabym schudnąć, ale nie potrafię się do tego zabrać.
Mam wielką potrzebę wygadania się, a w necie odpowiada mi ta niecałkowita, ale jednak anonimowość. To będzie długi post.
Mam ten sam problem co większość forumowiczów - ważę za dużo. W tej chwili przy wzroście 168cm mam 80kg. Musiałabym zrzucić 15-20kg. Moje problemy zaczęły się po śmierci Mamy. Miałam wtedy 12 lat. Zostałam z ojcem, który zawsze mnie krytykował, nigdy nie usłyszałam dobrego słowa. Cały czas miałam poczucie, że nie jestem dostatecznie dobra.Nadal je mam. Jak patrzę z perspektywy czasu to waga wtedy nie była żadnym problemem, ważyłam jakieś 56kg przy 165cm. Problemem była izolacja od rówieśników, poczucie niższości, bycia gorszym. Do dzisiaj nie potrafię nawiązywać normalnych relacji z innymi ludźmi. Waga jest chyba problemem wtórnym. Bo tłumaczy dlaczego unikam ludzi a oni mnie, grubasa.
W liceum przytyłam do 68kg, na studiach zajadając stresy egzaminowe osiągnęłam 82kg, żeby potem skakać do 70, do 65, a potem znowu do 80kg. Na początku w pracy schudłam 7kg do 72kg, ale teraz wróciłam do 80kg. Pracuję 10-19 i jem po powrocie do domu ok 20, bo w pracy nie mam jak. Do tego w sumie bardzo mało ruchu w pracy i brak sił na ćwiczenia, brak motywacji. Wracam do domu i siedzę przed komputerem.
Jak mówi moja siostra - wszystko zaczyna się pod kopułką - czyli w głowie. U mnie niestety same złe rzeczy tam siedzą - mam bardzo niskie poczucie własnej wartości, uważam że jestem gruba, brzydka, głupia. Że kogoś takiego jak ja nie czeka w życiu nic dobrego, że ludzie zawsze będą się ze mnie śmiac i mnie krzywdzić. Że nikt mnie nigdy nie pokocha. Że żaden facet nie zainteresuje się kimś takim jak ja, bo nie jestem tego warta. Co gorsza jeżeli widzę jakies zainteresowanie, to robię wszystko żeby tą osobę zniechęcić i w ten sposób potwierdzić to co o sobie myślę. Samospełniająca się przepowiednia.
Jest bardzo fajna książka SCHUDNĄĆ BEZ DIETY - MITY NA TEMAT NADWAGI Elżbiety Zubrzyckiej - bardzo polecam. Jest tam min. takie stwierdzenie, że ludzie z problemami emocjonalnymi uciekają w nadwagę, bo to zapewnia im spokój od świata, że otoczenie rozumie że taka osoba jest samotna no bo kto by ją chciał. Troszkę poprzekręcałam, ale tak jest w moim przypadku.Dlatego rodzina nawet mnie już nie nagabuje czy wreszcie mam faceta. Nie potrafię wyjść na przeciw drugiej osobie - od razu stawiam się w pozycji nad- lub podrzędnej czyli albo odstraszam udawaną pewnością siebie, nawet agresją, albo jestem strasznie nieśmiała i cicha co też zniechęca ludzi.
Na studiach z powodu tej niskiej samooceny prawie wpadłam w depresję,płakałam przez 3 miesiące,dostałam wrzodów, zaliczyłam kilka wizyt u psychologa, ale pani miała ze mną problem bo nie umiałam przerzucić swojego myślenia na inne tory. Dowiedziałam się tylko, że jestem niedojrzała emocjonalnie i nie mam jeszcze sprecyzowanego charakteru czy jakoś tak . Ból psychiczny zagłuszałam bólem fizycznym - mam na ciele pełno blizn po cięciu się skalpelem, igłą. Takie coś wciąga - daje kontrolę nad swoim ciałem, nad odczuciem bólu. Mało kto o tym wie, a blizny=sznyty są maleńkie. Kłamię że kot mnie podrapał, a ludzie wierzą, tak jak wierzyli lub chcieli wierzyć jak były świeze - a ja wołałam w ten sposób o pomoc.
Nie mam prawie znajomych, bo w podstawówce i liceum ojciec nie puszczał mnie nigdy na żadne imprezy, a ci ze studiów są porozrzucani po całym kraju, mają swoją pracę i życie.
Praca - dom, praca - dom. Zero zycia towarzyskiego. Ponieważ zarabiam za mało żeby się utrzymać, mając prawie 28 lat mieszkam dalej z ojcem, który jest najbardziej toksyczną osobą jaką znam. Ciągle mi przypomina że to jego dom, że nie jestem u siebie. A ja tu całe życie mieszkam Sprzątanie jest na mojej głowie, a on tej pracy nie szanuje.
Ja egzystuję, bo nie można nazwać tego życiem. Nie mam odwagi żeby coś zmienić.
Nie odczuwam żadnej radości, nie potrafię sprawiać sobie przyjemności - za pieniądze które dostałam na gwiazdkę kupiłam viledę do sprzatania w domu, zamiast kupić sobie jakiś ciuszek. No tak - na mnie nie ma ciuszków, w worku moge chodzić.
Czuję się osaczona. Przynajmniej w pracy robię to co lubię, tylko że mało płacą i nie mogę się usamodzielnić.
Przy tych wszystkich problemach z samooceną, schudnięcie jest problemem. Tak jak pisałam nadwaga jest "bezpieczna" bo ludzie mnie zostawiają w spokoju. Nie mam pieniędzy na modne ciuchy, ubieram się w ciucholandzie, a będac grubasem mam wymówkę żeby ich nie kupować - bo przecież w nic się nie mieszczę. Chciałabym być szczupła ale boję się swojej seksualności. Nie miałam nigdy nikogo. Chciałabym być szczupła...ale bardziej dla innych, żeby mnie zaakceptowali, a nie dla siebie, a na to z kolei buntuje się jakaś część mnie, że mają mnie przecież akceptować taką jaka jestem, dla mojego wnętrza a nie wyglądu. I tu jest błędne koło. Nie myślę o tym by schudnąć po prostu dla własnego zdrowia. Jedzenie stało się pocieszeniem, ostatnią przyjemnością, zwłaszcza słodycze.
Problem wrócił kolejny raz, bo ktoś jest dla mnie miły. Ja już myślę nie wiadomo co, a z drugiej strony odzywa się głos że on jest miły bo ma taki charakter, że wcale niczego nie oczekuje. I że zrobię z siebie głupka. Bo przecież takiego wieloryba jak ja....itp
Żeby było śmieszniej odechciewa mi się jedzenia, chyba już się wkręciłam czyli zakochałam, znowu będę cierpieć.
Jak widze siebie w lustrze, to czuję obrzydzenie. Nie mogłabym się nikomu pokazac nago. Nie pójde na masaż ani do kosmetyczki, żeby nie razić czyjegoś poczucia estetyki. I nie przemawia do mnie że są "gorsi" ode mnie, jak to siostra czy koleżanka mi usiłują przetłumaczyć.
Już przestałam się użalać znajomym, bo nikt nie jest w stanie tego wytrzymać.
Nie lubię wieczorów, weekendów, kiedy nie pracuję, i mam czas na myślenie, na użalanie się nad sobą. Dlatego uciekam w pracę ile się da, żeby nie myśleć nad swoim życiem...
Wiem, że nawet jeżeli jakims cudem schudnę, to szybko wrócę do wagi wyjściowej , wystarczą stresy czy jakies uczuciowe [jak zwykle tylko z mojej strony] zawirowania.
Proszę, bądźcie wyrozumiali. Ja już nie chcę tak żyć, ale nawet na ostateczną decyzję nie mam odwagi, choć myslałam o tym wiele razy. Bo nikt by nie tęsknił.
Zakładki