Uf.. jak dobrze. Właśnie zniszczyłam dwóch ostatnich przedstawicieli wroga, czyli dwa ostatnie jeżyki. Inne słodycze mnie nie ruszają, ale jeżyki... mój Boże... na szczęście już ich nie ma. Pamiątka - hiperścisły rygor kaloryczny na resztkę dnia, ale w sumie warto było...
Tak sobie siedzę i zastanaiwam sie, jak to się stało, ze tak mi się udało wziąć się w garśc i schudnąc tyle właściwie bez wpadek... nie wiem. Bo przecież tyle razy przedtem próbowalam, obiecywalam sobie, wyznaczalam daty, terminy... i nic. Klęska za klęską, w najlepszym wypadku - drakońska dieta, kilka kilo w dół i jojo wręcz konkursowe zaraz później. A teraz? -11 i wiem, ze będzie więcej, a do tego spokój i usmiech na twarzy. Sama tego nie rozumem. Ale i tak strasznie się cieszę.
Boze, alez się rozpisałam. I to nie koniec. Wieczorem znowu zajrzę