Witajcie,
po wielkim sukcesie w 2001 roku (waga na poziomie 65 - 68 kg przy 171 cm wzrostu) wracam z nadbagażem ponad 30 kilogramów. W ciągu niecałych 7 lat odchudzone komórki zassały na nowo tłuszcz z wykwintnych kolacji i małych pyszności. Dodatkowo problemy z niedoczynnością tarczycy i przyjmowane hormony rozbuchały mnie do rozmiarów przaśnej baby. Koniec! Basta! Na lodówce zawisły zdjęcia aktualne, a ja od tygodnia jestem na nazwanej dla swoich potrzeb diecie wprowadzeniowej. W 2001 roku odchudzałam się pod kontrolą lekarzy, więc byłam bezpieczna i kilogramy spadały jak gruszki z drzewa. Szybko, pięknie i bezboleśnie, choć były i leki i wspomagacze. Nigdy nie cierpiałam głodu (naprawdę!), ograniczyliśmy przede wszystkim wszystko co ma dużą zawartość tłuszczu i cukrów. Odpadały dania smażone, pieczone, dodatki deserowe. Od wtedy jem przede wszystkim gotowane, dużo warzyw, mało chleba, prawie wcale masła. Niestety imprezowo-towarzyski tryb życia poszedł wręcz niepostrzeżenie w biodra.
Jak jeszcze regularnie ćwiczyłam, jeździłam na rowerze i miałam swojego konia, wahania wagi były powiedzmy do złapania. Ale przyszedł takie okres pracy po kilkanaście godzin na dobę, wyjazdy i takie tam ...
Będę opisywała mój świat na bieżąco, jeśli ktoś jest zainteresowany - zapraszam. Tym razem chcę sie pozbyć 1/3 siebie z głową i na zawsze.
Pozdrawiam wiosennie,
zielonooka
Zakładki