No witaj Urszulko, faktycznie wpadłamna chwile do pokoju, i z powrotem wróciłam do kuchni. Mąż wyjechałz dziewczynkami i ja korzystam i robie generalne porządki.....
A i przed samym komputerem ostanio mniej siedze, z 2 powodów:, stary sprzęt nawala, i zdarza się,ze nie ma dostępu do neta, ale ważniejszy to ten, ze szkoda pogody i zamiast przesiadywac przed komputerem ( jak policzyłam to wyszło strasznie dużo czasu) postanowiłam wychodzic na pole
Ślimaczym tempem spaceruje pocieszając sie że to zawsze kilka kalorii spalonych do przodu. Co do rowerowych wojaży o których pisała Doris, to narazie pobożne życzenie, bo roweru nie mam, a i jeździc nie bardzo umiem. Pochodzę z licznej rodzinki, i jak był czas na naukę, to nie było roweru, a teraz moze i bym kupiła, ale po co jak strasznie się boję . Pamiętam, ze kiedys mąz mnie namówił na przejażdżke, przez 3 tygodnie boleły mnie ....., nie nogi ani tyłek, ale dłonie od kurczowego tzrymania się kierownicy. I na tym moja edukacja się skończyła, a rower wkrótce wyladował u brata.
A co do twojej opowiesci z lat 70, to milo było poczytac, to w końcu lata mojej młodosci, ja pamietam polowania na muline, na prezent dla mamy, jak się udało kupić jakiś kolor, to radocha była wielka, stanie w kolejce po słone masło z bloków,nocne trzymanie kolejki aby dostac karpia, sporo by można wymieniac.... Ciężko było, ale jakoś nie czuło się tak tej biedy, może dlatego, ze ludzie byli jednak trochę inni, współpraca działała, dawało się cynk, co i gdzie rzucili.....A młodzi jak im się to teraz powie to słuchają jak bajki z kosmosu. I sklepy nieczynne w niedzielę, czsami jakis pojedyńczy w sobote, i zycie jakoś hulało. I więcej czasu było wszpólnie spędzonego rodzinnie, a teraz..., ech szkoda gadać. Na szczęście, nie wszyscy się temu dali ponieść .
Dzięki za odwiedziny, i pogodnej majówki życze
.