Ech, dzień średni na jeża.
Rano nie miałam siły nic w siebie wmusić, więc była szklanka soku wielowarzywnego Fit.
Potem mama naciągnęła mnie na gałkę sorbetu o smaku kiwi (no cóż, nawet w święta nie jadłam słodyczy, trzeba coś mieć od życia :/).
No i potem ta nieszczęsna restauracja: 1/3 sałatki z sałaty, cebuli, awokado i suszonych pomidorów z lekkim sosem vinegret, potem bakłażan zapiekany z pomidorami, szpinakiem i niestety serem żółtym (oddałam współbiesiadnikowi). A szkoda, bo uwielbiam.
Do picia - woda mineralna przez cały dzień - niegazowana muszynianka.
W sumie nie tak źle z tą kolacją, ale przejadłam się i nie czuję się za dobrze...

Moje nowiusieńkie rolki już są ze mną, tak jak i ochraniacze - jutro rano zaczynam jazdę na maksa. Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze.

Rozpiera mnie energia i dokonałam ciekawych zakupów ubraniowych - nie jest ze mną tak tragicznie jeśli chodzi o rozmiary, wchodzę w ubrania znacznie łatwiej, chociaż dopiero tak krótko dbam o linię solidnie. No cóż - to napawa tylko optymizmem.