Odchudzam się właściwie od kiedy tylko pamiętam. Zawsze byłajm "babiny kluseczką". Nauczyłam się, że jedzenie jest nagrodą. Otrzymywałam "coś dob5rego" za to , że byłam grzewczna podczas wizyty u dentysty, albo za dobrą ocenę z matmy. Gdyby głębiej się zastanowić, dochodze do wniosku, że życie całej mojej rodziny kręci się wokół jedzenia. To paradoksalne, ale nawet Święto Wszystkich Świętych kojarzy mi się z suto zastawionym stołem poprzedzonym całotygodniowymi przygotowaniami.... Gdzie tu czas i miejsce na zadumę nad sensem istnienia? Nie mam pojęcia. Jednakże od lat pragne to zmienić.
Nie chcę, by jedzenie kierowało moim życiem....
Wiem, że samym odchudzaniem nic nie zwojuję. Już niejednokrotnie próbowałam startować po upragnioną sylwetkę posługując się tylko pustym przeświadczeniem, że sama dieta zdziała cuda..... Błąd!!!!! NAwet jeśli zrzucałam te 2, 3, czy w porywach więcej kg, to potem nagradzałam się łakociami i zakupione w porywach euforii ciuchy za parę miechów znów były za ciasne.
Dieta to jedynie szczebelek na mojej drabinie potrzebnych do przeprowadzenia zmian
Potrzebuję jednak kogoś, kto ma podobne problemy......Kto by chciał się do mnie przyłączyć w moim boju o własna duszę. Ludzie bowiem uzależniają się od różnych dziwnych rzeczy, chemicznych substancji, które sami wynaleźli nawet nie przypuszczając pewnie, że będą tym siebie nawzajem wykańczać. JA jestem uzależniona od jedzenia. To, czy z tego wyjdę będzie próbą dla mojego charakteru. Niezły trening. Nio nie??????
Serdecznie za[praszam do przyłączenia się do tego boju o własnego siebie))))
Zakładki