Ale mialam wczoraj zwariowany dzien!!! Caly spedzilam poza domem jezdzac z jednego konca miasta na drugi!!! 17 godzin na nogach poprostu padalam na pysk. Od 7 do 24 na nogach masakra!!! I jeszcze ten egzamin ze statystyki(ostatni w tej sesji) i sie okazalo, ze zdalam, ale nawet nie wiem na co bo ten idiota byl zmeczony i chcial isc do domu, wiec przeczytal tylko tych co nie zdali. No i mnie tam naszczescie nie bylo
Wogole to moze napisze, tak pokrotce, bo to bardzo dluga historja, dlaczego zaczelam "nowy etap".
Mialam Taka bardzo, ale to bardzo bliska osobe przy sobie, twierdzilam, ze to moj przyjaciel, jedyny jakiego mialam, tak czulam. A musze przyznac, ze ja bardzo ostroznie dobieram sobie znajomych, a takich bliskich to juz wogole, i praktycznie to byla 1 osoba, ktora moglam nazwac przyjacielem. No i wszystko bylo dobrze przez ok 3 lata. Ale na te wakacje (2004) popelnilam pewien blad i nie bylam przy nim wtedy kiedy potrzebowal mnie. Potem wyjechal do Londynu i nie bylo go 4 m-ce i przez ten czas nie mielismy kontaktu, bo on nie chcial,(nie odpisywal na sms-y).Wrocil, spotkalismy sie, pogadalismy i bylo wmiare ok, ale dla mnie nie bylo wszystko wyjasnione. I potem nagle stracilismy znowu kontakt i nie mielismy go przez ok 1/2 m-ca, wiec postanowilam napisac do niego lisat, zeby on rowniez wiedzial , ze ja to przezywalam i bylo mi ciezko, i zebylo jakos to jeszcze naprawic. Oczywiscie nie odpowieadal mi na niego, a kiedy napisalam do niego sms-a, ze nie pozwole sie traktowac jak smiecia i takie tam, no poprostu ponim pojechalam, ze sobie nie zycze takiego zachowania i zeby mnie tak traktowal, to napisam mi, ze tez pisze do mnie list. Tylko, ze ten list od 2-och tygodni jakos nie moze dojsc do mnie, a mieszkamy na tym samym osiedlu. No i doszlam do wniosku, ze tak dluzej być nie może. Nie pozwole się traktowac jak smiecia, bez zadnego szacunku do tego co było i do mnie. Zrozumialam, ze zrobilam już wszystko co moglam, a on to zlekcewazyl, ma to w dupie, to ja nie będę się plaszczyc przed nim ani blagac o to by laskawie poswiecil mi swój "cenny" czas. Bo kim on jest, żeby mnie tak traktowac. Zrozumialam, ze już niczego nie uratuje i nic i nigdy już nie będzie takie same, ze miedzy nami już nie będzie tak jak kiedys, ze on zwyczajnie nie chce żeby było, skoro w tak lekcewazacy sposób to wszystko traktuje. Ze widocznie ja nie bylam jemu tak bliska jak myslalam, jak mowil skoro bez szacunku się odnosi, wiec co ja mogę.Zrozumialam, iż to już koniec. Niestety.
A skoro zakonczyl się pewien etap w moim zyciu to należy zaczac nowy. I to jak najlepiej. Cos postanowic, cos ze soba zrobic. Skonczylam pisac kolejny rozdzial mojej ksiazki zycia i zaczelam pisac nowy.
Nietsty tak w zyciu się czasami uklada, iż cos się konczy. To bardzo przykre, szczególnie jeśli to było bardzo, ale to bardzo bliskie Tobie. Lecz skoro się konczy, to nie można się zalamywac, poddawac (tak jak to mialo miejsce wczesniej, na poczatku tego kryzysu, co doprowadzilo do przytycia 16 kg). Trzeba stawic czola przeciwnoscia. Ja jestem taka, ze z kazdej przykre rzeczy jaka mi się przytrafi staram się wyciagnac pozytywne aspekty. Oczywiście to nastepuje już z czasem, z pewnego dystansu, ale ciesze się, ze to potrafie. I wlasnie uwazam, ze dzieki temu zakonczeniu zaczelam nowy, lepszy etap w swoim zyciu. Dzieki temu podjelam taka decyzje, dzieki temu tu jestem i pisze to co pisze. I ciesze się z tego(no nie z tego, ze się skonczylo, ale z tych decyzjiJ)
To by było na tyle moich wyjasnien i zwierzen.
Buziaki dla wszystkich