-
No cóz, ja właśnie po śłubie przez trzy lata prytyłam w sumie 20 kilo :oops: :oops:
no i teraz ten balast usiłuję zrzucić, boję się myśleć, co by było wtedy po ciąży :? :?
ale na razie udało się zrzucić 4,5 kilo, co mnie cieszy i dopinguje dalej :lol:
pozdrawiam i życzę szczęśliwej i pięknej przyszłości we dwoje :lol: :lol:
-
Magpru - dzięki za życzenia.
Wiesz, to ciekawe, co piszesz. A umiałabyś powiedzieć, dlaczego przytyłaś? Tzn. czy to rzeczywiście - jak pisała Kefa - był skutek nadmiernego spokoju i stabilizacji? A może przez gotowanie mężowi? Napisz, proszę, bom się socjologicznie zainteresowała :)
-
Dziękuję za przepisik :) Brzmi cudownie :) Uwielbiam takie rzeczy. I tak sobie myślę, że cukier mogłabym zastąpić słodzikiem. Tylko jeszcze myślę co z tym masłem począć ;) Kalorii dużo to ja nie chcę ;)
Miłego wieczorku!
Buziaki!
-
No to wróciłam na jedynie słuszną drogę cnoty :)
Dzis rano, stanąwszy na wadze, wreszcie zobaczyłam tam coś interesującego - 75.9 kg. Czyli wracamy do normalności po przedślubnej krzątaninie, ślubnej degrengoladzie plus zupełnie nieplanowanej @. Ufff... wreszcie.
Niestety, wszelkie moje plany odnośnie spadków wagi wzięły w łeb. Moim marzeniem było zejście z "7" do dnia moich urodzin, które są hmmm.. ten tego, za niecałe 3 tygodnie. Czyli w tym momencie to już absolutnie nierealne. A ponieważ stawianie sobie celów nierealnych jest cokolwiek głupie - to spróbuję zmodyfikować nieco plan - a nuż sie uda: do 21 lipca chciałabym ważyć 72 kg. Oczywiście, to nie musi być równe 72 kg, niech i będzie 72,9 - ale do przodu - na tym zależy mi najbardziej. Żeby nie powtórzył się juz taki fatalny dietetycznie miesiąc, jakim był czerwiec, bo to bardzo demobilizuje, demoralizuje i psuje humor. Mnie przynajmniej.
Kocik. Co ja Wam będę pisać - słabnie, teraz to po nim wydać coraz bardziej. Traci apetyt. Nie wiem, czego ja oczekuję, skoro wiem doskonale, że każdy dzień jest teraz darowany... Nie wiem. Chciałabym, żeby znalazł siły, żeby jeszcze z nami być, ale wiem, że najprawdopodobniej jemu te siły już się kończą. Zachowuje się inaczej, niż przedwczoraj czy dwa dni temu, ale raczej nie jest to dobry znak. Choć właściwie - nie ma już nad czym dywagować - już od miesiąca wiem, że jego perspektywy, to nie "czy" tylko "kiedy", chociaż każdego dnia, kiedy się budzę, myślę sobie - żeby jeszcze nie dziś. Teraz też.
Na szczęście mogę z nim teraz być - mam wakacje. W mojej branży lipiec to zawsze sezon ogórkowy, co w dużej mierze przekłada się na to, że głupieję z nicnieobienia. Tzn. nie nudzę się całymi dniami, ale praca w dużej mierze ustawia mój dzień - a teraz jej nie ma. Za to szanowny mąż zalatany od rana do nocy, tylko mi miga gdzieś na horyzoncie. Nie, nie narzekam, cieszę się, że on ma robotę, bo już były takie lipce, że oboje hipnotyzowaliśmy telefony, żeby wreszcie zadzwoniło jakieś zlecenie. I wtedy przeważnie nie dzwoniło ;)
Dobra, kończę, bo widzę, że zrzędzić zaczynam. Plusy nicnierobienia są - między innymi takie, że można nagdonic lekturę forum, poodwiedzać dawno nieodwiedzane wątki, a poza tym czytać, czytać, czytać - niekoniecznie na monitorze. I to właśnie zamierzam dzis uskuteczniać :)
pozdrawiam!
-
Pozostaje życzyć tylko jednego - miłego czytania :D
-
e tam ja po ślubie przytyłam tylko w ciąży ;)
tylko że mój mąż tzyma dietę jescze restrykcyjniej odemnie, tzn on "je zdrowo", jak my wszyscy w domu, tyle że ja w pracy "dokladam" i to mnie gubi..
HYBRIS ja Wam życzę żebyście mieli jak najwięcej dobrych chwil, wesołych, a te złe żebyście szybko potrafili zapominać.
Kotkowi dużo sił życze
-
To mamy bardzo zbliżony plan.Trzymam kciuki !
-
Sandra - dzięki za życzenia ;)
Activio, plany pewnie i podobne mamy, ale możliwości już niestety nie, na moja niekorzyść. Ty zaczynasz dopiero dietę, a wteku kilogramy lecą dość szybko. A ja? No cóż, po zrzuceniu moich 4 dyszek szanowny kolega metabolizm zrobił się kaprysny jak księżniczka na ziarnku grochu, więc w tym momencie 3,9 kg w 18 dni to dla mnie olbrzymie wyzwanie. Zobaczymy, jak mi pójdzie i ile sadła będę w stanie spalić.
Dzięki za kciuki, rewanżuję się tym samym ;)
-
Cześć Hybris
Życzę Ci na nowej drodze by była ciekawa
Jeśli chodzi o BMI to mnie już wyprzedziłaś jakiś czas temu , a teraz się zastanawiam , czy tak będzie z kilogramami . Moje ostatnie wazenie w poniedziałek po południu dwa dni temu : 74,10 kg :wink: .
Obecnie dietkuję poprawnie , tylko jem troszkę więcej niż Ty , ok. 1400 . No i na razie nie ćwiczę.
Pozdrawiam . Wszystko tu czytam .
-
Dagmarko, ależ co Ty piszesz ;) Jeśli w czymś Cię wyprzedziłam, to tylko w ilości zgubionych kg. BMI mam wyższe, bo jestem niższa od Ciebie - 4 cm tylko, ale zawszeć to coś. Waże też troszke więcej. I - jak przed chwilą pisałam - na wyprzedzanie kogokolwiek to ja raczej już szans nie mam, bo mój metabolizm jest dla mnie w tej chwili jedną wielką niewiadomą. Zreszta - teraz ścigam się już głównie z czasem. Chciałabym za trzy miesiące powiedzieć: "skończyłam" i zacząć kolejny etap walki, ale tym razem pod hasłem utrzymywania wagi, a nie obniżania. Chciałabym wreszcie mieć już poniżej 100 w biodrach, żeby włazić lużno w rozmiar 40, a może i większe 38. W szafie czekaja już na mnie 4 nowe, śliczne spódnice, które chcę jeszcze ponosić, zanim skończy się lato. I jeszcze sporo mam takich chciejstw, a środkiem pomagającym większość z nich spełnić jest właśnie spadająca waga :)
O, nie dalej jak wczoraj rozmawiałam z Piotrkiem, że w tym roku wreszcie będziemy mogli śmigać po uroczystościach z okazji 62. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, bez kalkulacji, ile ja wystoję tu, czy tam, czy nie zemdleję od upału, czy najnormalniej w świecie utrzymam się na nogach. To już tak trochę poza tematem ;)
Strasznie mi miło, że zajrzałaś i że mnie podczytujesz :) Z tym niećwiczeniem to sobie możemy ręce uścisnąć, bo ja też się przemóc nie mogę. Zwłaszcza, że teraz upały męczą mnie potwornie - zresztą wiesz sama: jeśli ktoś nie chce, to argument na nie zawsze się znajdzie ;)
pozdrawiam i życzę Ci sukcesów :)
-
Myślę, że Twoje plany urodzinowe są jak najbardziej realne. Nie widziałam Twoich zdjęć, ale jestem pewna, że jest kolosalna różnica. Ty w styczniu,a Ty obecnie to dwie różne osoby.Mówię o wyglądzie zewnętrznym, bo nie sądzę, żebyś się zmieniła wewnętrznie...no może po za sposobem myślenia o jedzeniu. To się zmieniło. Życzę Ci z całego serca, żebyś osiągneła swój cel. A jeszcze mocniej życzę Ci, żebyś utrzymała wagę. To jest bardzo trudne, ale wierzę, że Ci się uda.
Życzę Ci tego wymarzonego 38 i tych spódnic ;)
Jesteś silną kobietą, która wie czego chce i osiągnie to.
Dobra dosyć tego chwalenia Cię, bo nowy maż nakrzyczy na mnie, że Cię rozpuszczam ;) ;) :lol: :lol: :lol:
pozdrawiam
Podziel się z nami swoimi przepisami - Dietkowa Książka Kucharska
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d72/weight.png
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...3fe/weight.png
-
Czerwiec za Tobą, przed Tobą nowy, lepszy miesiąc, lipiec :) tak więc Twoje plany jak najbardziej realne :) A ja trzymam kciuki za ich zrealizowanie :) Ładnie się trzymasz, organizm miał przestój, ale teraz Ci to wynagrodzi. Sama widzisz, że się już rusza :)
Aaa, i jeszcze jedno. Jakie zrzędzisz? Nie zrzędzisz:)
Buziaki!
-
Ależ Wy miłe jesteście, dziewczynki :) Rewolucjo, te Twoje słowa to ja chyba w ramki oprawię i nad łóżkiem powieszę, coby sobie podczytywać w chwilach zwatpienia :)
A poważnie... Od początku diety zmieniłam sie bardzo i fizycznie i psychicznie. Fizycznie - wiadomo - spada z człowieka basast 4 paczek cukru i życie od razu zaczyna wyglądać inaczej - ale to wiesz, bo sama tego doświadczasz lub niedługo doświadczysz :) Ale i psyche nie pozostaje w tyle. Przede wszystkim dlatego, że praca nad sobą wymaga pełnego ze sobą pogodzenia i współpracy. Nie będę starała się, troszczyła, dbała o kogoś, na kim mi nie zależy, albo kto nie jest dla mnie ważny. Nauczyłam się bycia egoistką, ba! narcystyczną egoistką, bo w międzyczasie nauczyłam się siebie kochać. Mała rzecz, a jak wiele w życiu zmienia. Poza tym - nabrałam do siebie szacunku, bo coś sobie udowodniłam. Jak widzisz - same pozytywy ;) Więc warto było chudnąć nie tylko dla spódnic w rozmiarze 38 (bo te sobie jeszcze chwilke poczekają ;) ), ale właśnie dla takiego samopoczucia, jakie mam aktualnie. Już kiedyś chyba pisałam tu o tym. Uwięziona w grubym ciele, z którym się nie identyfikowałam, moja dusza była jak zeschnięte nasionko. A kiedy podlałam je wiarą w siebie, radością, szczęściem - rozwinęła się, a teraz tylko muszę pielęgnowac ją, żeby jeszcze zakwitła :)
Jeni, zobaczymy, jak to będzie z ta realizację, bo ja jednak się boję, ze założyłam sobie troszkę za dużo :) Ale obym się rozczarowała pozytywnie, to dopiero będzie fajny prezent :)
Poza tym - kolejny dzień. Kiciuś jest juz słabiutki, ale ma apetyt, na szczęście, bo to go jeszcze jakoś podtrzymuje na siłach. Muszę dziś iść do Małgosi po następną porcję jego karmy, ta, którą miałam, juz sie powoli kończy.
Nie wiem, czy pisałam Wam o transfuzji. Kiedy rozmawiałam z Małgosią w zeszłym tygodniu ustaliłyśmy, że gdyby kocik przez czas dłuższy trzymał sie w równej formie, gdyby było widać, że nie jest gorzej - można by było przedłużyć mu życie jeszcze jedną porcją krwi. Zreszta ta krew czeka w lecznicy. Ale w sytuacji obecnej, kiedy on słabnie i powoli sobie odchodzi - karmienie go krwią nie ma już głębszego sensu. Zwłaszcza, że nowe krwinki zużyje w parę dni, a potem będzie musiał tę samą drogę pokonywać raz jeszcze. Nie chcę mu tego fundować.
Powolne odchodzenie kiciusia ma też jedną dobrą stronę - pogodziło nas z nieuniknionym. Na początku histeryzowałam, ciskałam się, byłam w coraz głebszej depresji. Teraz - zaakceptowałam kolej rzeczy. Mimo tego, że strasznie go kocham... a może właśnie dlatego - w tej chwili moge sie tylko postarać, żeby te jego ostatnie dni upłynęły jak najlepiej, jak najspokojniej. Chociaż oczywiście nikt nie wie, na ile jeszcze starczy mu sił. Może odejdzie jutro, może za tydzień.
Kolejny dzień zapowiada mi się domowo. Piotrek znowu cały dzień lata. Pewnie będzie trochę forum, ale musze też zrobic porządek w szafach. Do czegoś mi się przydadzą te wakacje ;) A swoją droga tez hipnotyzuję komórkę, żeby jakieś zleconko wpadło - nie lubie nie mieć własnych pieniędzy.
Eh, to chyba tyle na razie.
-
Cześć Hybris. Przyczłapałam do Ciebie z odpowiedzią na Twój post u mnie, trochę ruchu się przyda :wink:, tym bardziej że jestem na razie tak otępiała, że ledwo kojarzę.
Pisałaś u mnie na temat mojej „statystyki”. Dane, które gdzieś :twisted:( ja nie powinnam wybaczać takiego podawania źródła, przypis i bibliografię poproszę :twisted: ) przeczytałaś , przeliczyłam na bardziej obrazowe: na 100 osób rozpoczynających odchudzanie 10 doprowadzi je do końca i utrzyma wagę. To są według mnie wcale optymistyczne liczby, tym bardziej że ja zamierzam być wśród tych dziesięciu.:twisted:
O tym, że w ciągu pół roku na tym forum tylko dwie osoby doprowadziły dietę do celu, wiem doskonale, ale nie chciałam prawdę mówiąc podkopywać morale wrażliwych na takie wstrząsy osób, bo albo się zniechęcą uznając, że jest to prawie nieuleczalna choroba, albo poczują się usprawiedliwione, bo przecież „liczby nie kłamią”.
Gwoździem do trumny jest dawno stwierdzony fakt, że o wiele łatwiej jest rzucić palenie niż schudnąć. Wniosek dla mnie jest taki, że objadanie się powinno być wpisane na listę nałogów. Posiada wszelkie jego cechy.
Hm, brakuje mi nazwy. Zazwyczaj mówi się „otyłość”, ale to przecież skutek, a nie zjawisko. Jest już nawet „nikotynizm”, a „jedzenioholizmu” w dalszym ciągu nie ma.
Aha, jeszcze o Twoim metabolizmie, który jest wielką niewiadomą :wink:. Zastanawiałam się często, jak to jest z przemianą materii po DC, bo przecież organizm przyzwyczaił się do gospodarowania 400 kcal, to jak zaczął dostawać 1200 ( 3 razy więcej ), nie są to dla niego ogromne ilości, z których spokojnie może wyżyć bez większego sięgania po zapasy? Tak się zastanawiam, za bardzo się na tym nie znam.
To tyle, bo już tracę wątek i zaczynam zastanawiać się, o co mi właściwie chodziło.
Miłego nicnierobienia, ja Ci zazdroszczę.
:D
-
Wiesz ja także czuję, że to odchudzanie mnie zmieniło. Pozbyłam się ponad 20 kilo. Teraz ciężko mi sobie wyobrazić, że kiedyś dźwigałam taki ciężar :shock: Sporo jeszcze mam do zgubienia, ale wiem, że mogę, że dam radę. Kiedy byłam bardzo gruba to jakbym tego nie widziała - zawsze byłam bardzo aktywna. Duża waga nie powodowała, że byłam powolna, ospała. Koleżanki mówiły, że jestem rakieta, bo one pomyślały, a ja już zrobiłam. Dlatego bardzo mnie bolało kiedy ktoś wrzucał mnie do wora stereotypu - gruba = powolna ślamazarna. Odchudzanie zmienia podejście do wielu spraw. Nie tylko do odchudzania.
Co do kotka - podjełaś słuszną decyzję. Wiem jakie to trudne. Wykazałaś dużo zdrowego rozsądku. Nie myślisz egoistycznie - chcę, żeby był ze mną za wszelką cenę. Przyszedł jego czas i powinien spokojnie i w miłości odejść tak gdzie nie będzie już bólu. Jestem z Tobą - wiem, że jest Ci strasznie smutno, ale to jest jedyna słuszna decyzja.
pozdrawiam
Podziel się z nami swoimi przepisami - Dietkowa Książka Kucharska
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d72/weight.png
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...3fe/weight.png
-
Hejka, Hybris, jak szkoda mi twojego kotka...
A odpowiadając na twoje pytanie, to ja faktycznie przytyłam po ślubie chyba z poczucia bezpieczeństwa i komfortu psychicznego - tak pokrótce przed ślubem mieszkając sama i na studiach gotowałam sobie może raz w miesiącu, jadłam malutko, bo też miałam mało pieniędzy - oszczędzałam znacznie.. :?
poza tym okres narzeczeństwa minął na wielkiej tęsknocie, gdyż mój mąż pływał wtedy na statkach pasażerskich jako steward zarabiając na nasze przyszłe mieszkanko - więc tęsknota mnie wysuszała (dwa razy po 8 miesiecy i raz 4 miesiące).. chudłam jeszcze bardziej, mąż poznała mnie jako bardziej puszystą, a po ostatnim kontrakcie na lotnisku zobaczył mnie w zgrabnym kostiumiku rozmiar 38 (pierwszy raz w życiu wtedy miałam taki rozmiar!!) :wink:
na szczęście kupiliśmy mieszkanko, wzięłiśmy śłub, mąż i ja mamy dobrą pracę na stałe - więc i pieniążków więcej - zaczęłam gotować codziennie obiadki, także potem piec ciasta - mąż jest smakoszem dobrej kuchni - a ja, przecież nie mogłam patrzeć jak je sam i sama sobie tego odmawiać... jedzenie z nim było przyjemnością... :lol:
no i się dorobiłam, mąż poza tym pracuje fizycznie, więc musi naprawdę jeść, on specjalnie nie przytył, wchodzi we wszystkie swoje spodnie jakie ma jeszcze sprzed ślubu nawet..
teraz mam jednak jego dobry doping, widzi, że mi z tym źle, i naprawdę pomaga w dietce, przypomina o ćwiczeniach i zauważa efekty.. :lol:
-
No, muszę się Wam czymś pochwalić :lol: Wczoraj w trakcie sprzątania szaf znalazłam mnóstwo rzeczy, o których już zapomniałam, że je mam, między innymi wpadły mi w ręce moje spodnie diagnostyczne - białe jeansy Maverick rozmiar 40... A już dawno (jakieś 3 tygodnie) nie "konfrontowałam się" z nimi. Wynikiem ostatniego starcia było zapięcie guzika nr 1, 2 i 4 na siłę, nr 3 stawił czynny opór i pokazał mi gest Kozakiewicza ;) No i wczoraj zrobiłam kolejne podejście i... udało się!!!! Na tyłek mi wlazły, zapiąć się - zapięły, sa coprawda bardzo obcisłe, ale mogę w nich w miarę spokojnie chodzić, bo na tyłku nie pekną, no, może gorzej z siadaniem. Ale wreszcie, udało się. No fakt - w okresie największego schudnięcia wspomniane spodnie rozkosznie na mnie wisiały, ale do tego też dojdziemy :)
A przy okazji - dowiedziałam się wczoraj już na 100%, że 9 września jest slub (kościelny i wesele) mojej przyjaciółki - Magdy, która zresztą świadkowała na naszym ślubie - oczywiście zostaliśmy zaproszeni, więc mam mocne postanowienie, że do tego czasu będę wyglądała RE-WE-LA-CYJ-NIE. I mam zamiar bawić się jak szalona, tego już chyba nie musze nadmieniać :lol:
Poza tym - kolejny dzień podzielony na zajmowanie się kociejem i drobne, acz upierdliwe prace domowe. Piotr dziś cały dzień w Krakowie, trochę się martwię, bo upał ma być nieziemski, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi. No, w końcu to duży chłopiec ;)
Opieka nad Miaucikiem wymaga coraz więcej uwagi i zaangażowania - jeśli to jeszcze możliwe. Przy wczorajszym upale szmaty w oknie zwilżałam co 20 minut, kompres na kocie zmieniałam co pół godziny, co godzinę nawilżałam pozostałe zwierzaki. Albo w zeszłym roku nie było takich upałów, albo mnie nie przyszło do głowy robić tego wszystkiego - inna sprawa, że wtedy mój zwierzyniec był zdrowy (na szczęście).
Kefa, widzisz, imo z tymi statystykami jest tak, że każdy dopasowuje do siebie to, co chce dopasować. Ja mam w sobie niesamowity głód sukcesu, po prostu chcę być trzecią na tym forum po Triskell i Devoree, której się uda. A może czwartą jeśli któras z dziewczyn zakończy przede mna dietę. Piątą też mogę być, nie zależy mi na tym, którą, zależy mi na wykonaniu do końca pewnego planu, jaki sobie nakreśliłam. Ja jestem zawzięta i zacięta w swoim postanowieniu. Wiem jednak i nieraz się o tym przekonywałam, że sa i tacy, któezy wolą sobie powiedzieć - szansa na to, że dieta zakończy sie powodzeniem jest taka, jak trafienie w totka, więc po co się męczyć. Ok, ja tego nie rozumiem, ale to może być li jedynie dowód mojego mentalnego ograniczenia i ciemniactwa ;) JA po prostu robię swoje.
A co do metabolizmu po DC - widzisz, właśnie dlatego po Cambridge należy wrócić do jedzenia konwencjonalnych produktów, żeby metabolizm rozkręcić na nowo. Ja nie wiem, czy moje aktualnie żółwie tempo chudnięcia jest wynikiem DC, czy tego, że na diecie jestem już od pół roku i jednak te 40 kg pożegnałam. Te końcówki podobno są najgorsze, ale cóż: miesięc w jedną czy w drugą stronę mnie nie zbawi. A powtórka DC... nadal kusi. Ale jak na razie jestem twarda :) Jeszcze nie doszłam do kulminacji wkurzenia.
Rewolucjo - jedno jest pewne. Że po 20 kg już jest o wiele lepiej, a za następne 20 będzie rewelacyjnie.
Stereotypy? Doprowadzają mnie do szału, nienawidzę ich. Chociaż... rzeczywiście, człowiek ewoluuje mentalnie i teraz zdarza mi sie na ulicy pytać Piotrka, czy ja jestem już szczuplejsza od tej, czy od tamtej dziewczyny. Fakt, ma ze mną krzyż pański, ale ja po prostu nie mam tem miary w oku, a chciałabym miec jakiś punkt odniesienia ;)
Magpru, dzięki za odpowiedź ;) Mnie akurat ten model, o którym piszesz, nie grozi, bo - jak juz mówiłam - praktycznie w naszym życiu nie zmieniło się nic.
A z drugiej strony - to bardzo, bardzo miłe, że mąż wspiera Cię w Twoich zmaganiach. Na początku Piotrek nie traktował mojej diety poważnie, myślał, że to kolejny kilkudniowy zryw, który zakończy się wielkim żarciem. Ale kiedy przez klejne tygodnie i miesiące widział, że ja trwam, a kilogramy spadają - patrzył na mnie z coraz większym szacunkiem. Kiedy natomiast parę dni temu szedł po coś do sklepu i pytał co mi kupic, a na niczego nie chciałam, a kiedy po raz trzeci powtórzył pytanie, odpowiedziałam jednym tchem "Milke z jogurtem truskawkowym i duże opakowanie kinderczekoladek", spojrzał na mnie jak na idiotkę i powiedział: "zwariowałaś chyba". Swoją drogą - widzę, że jest ze mnie dumny. Miłe to :)
dobra, rozpisałam się strasznie. Idę się zdrzemnąć godzinke, bo jak się zacznie upał to już będę całe popłudnie na nogach.
pozdrawiam!
[/url]
-
Gratuluje Tych spodni. To strasznie przyjemne zmieścić się w coś w co jeszcze kilka miesięcy temu nie było szans wejść. Na mnie też czekają takie spodenki, ale jeszcze sobie powiszą w szafie :lol:
Myślę, że na ślubie koleżanki, będziesz super laską. A bez nadmiaru sadełka będziesz się bawiła świetnie :)
Zwierzaki źle znoszą upał. Moja kocia wyciąga się na zimnej podłodze w łazience i prawie się nie rusza. Psy to chociaż dyszą, a biedne kociaki...
pozdrawiam
Podziel się z nami swoimi przepisami - Dietkowa Książka Kucharska
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d72/weight.png
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...3fe/weight.png
-
Gratuluje Hybrisku :D Ty jak zawsze idziesz jak burza tyle juz schudlas ze naprawde mozna pozazdroscic
Ja wrocilam wczoraj z krotkiego 4 dniowego urlopu Zdjecia sa na moim watku jak masz ochote poogladac :D
A te zdjecia ze slubu czy je zobaczymy czy raczej nie :wink: :) Ale jestem wscibska ale chcialabym zobaczyc kiedys twoja buzie i twoje futrzaki :D
-
-
No, hybrisku, nic tak nie dopinguje, jak pasujące niepsaujące kiedyś gatki lub kiecka - doświadczyłam juz tego cudownego uczucia, i życzę więcej takich, łącznie z kupowaniem z satysfakcją mniejszych rozmiarów :lol: :lol:
no cóż, jestem przeciętną żonką dbająca o szczęścia małżeńskie - choć kiloski mnie wkurzają, to mojego życia nie zamieniłabym na żadne inne :lol: :lol:
dalej dogadzam mężowi (jemu nie grozi takie przytycie, ale uczę się sama panować nad swoim apetytem - na razie idzie - i bardzo się cieszę, ma to być nowy styl życia, chcę być zdyscylinowana pod tym względem do końca :lol:
-
No serdeczne gratulacje z okazji spodni :D Super :) Widzisz jaki ten lipiec optymistyczny :) Nie to co wredny czerwiec ;)
Trzymam kciuki, żeby waga tam dalej leciała ;)
Buziaki!
-
Hybrisku pozdrawiam i sle buziaczki dla Maciusia i reszty miluszkow :D
http://i73.photobucket.com/albums/i2...PhotoCappy.gif
-
jaki miałaś na sobie zapach w czasie ślubu? znany ulubiony czy może nowy?
buziaki dla kociaków, zwłaszcza dla Maćka.
-
Dziewczynki, daję znak życia i na razie tylko tyle.
Siedzę cały czas przy kiciusiu - na zmianę z Piotrkiem. On teraz bardzo potrzebuje towarzystwa, ilekroć zostanie sam - krzyczy, woła kogoś. Kiedy przy nim jesteśmy - mruczy, bardzo mruczy.
W tej chwili jest już bardzo źle i raczej już nie ma co liczyć na cud.
tak czy inaczej musimy jakoś to przejść.
trzymajcie się.
-
-
:( tule :( tule : ( tule : ( tule :(
-
Szkoda kocieja .. przytulam mocno .. :(
-
:cry: :cry: :cry: Jestem z Tobą. Przytulam. :cry: :cry: :cry:
-
-
No i już to jest za nami. Musimy jeszcze go pochować - pojedziemy dziś w ciągu dnia.
Narazie jest mi bardzo smutno. Rozglądam się po domu tam, gdzie Maciuś zwykle przesiadywał, jakbym go tam szukała. Już dotarło do mnie, że go nie ma, ale jeszcze nie potrafię sie do tego przyzwyczaić. Mamut go szuka. Tak samo, jak pół roku temu - Niuni.
Maciek był pierwszym kotem, którego wzięliśmy, zresztą przy dzikich protestach Piotrka, prawie oszukując jego matkę. Ona mnie nie lubiła chronicznie. Kiedy jakieś dwa miesiące przed swoją śmiercią, kiedy już było wiadomo, że nie ma raczej szans na inne zakończenie, powiedziała mi, że martwi się o koty - odpowiedziałam, że możemy wziąć Maćka do nas. Po paru dniach wydała go dwu staruszkom - które do opieki nad kotem nie nadawały się wcale. Tylko po to, żeby nie trafił do mnie. Kiedy Macius - który również ich nie polubił - trzeci raz zrobił kupę na łóżko jednej z pań - powiedziały Maryli, żeby sobie tego kota zabrała, albo uśpiła. Jak się o tym dowiedziałam - zrobiłam wielka awanturę - Maciuś trafił do mnie. To był koniec października 2004.
Przyzwyczaił się szybko. Trochę nie mógł dogadac się z Miśkiem, ale do mnie przylgnął, juz po paru dniach spał ze mną w łózku. Piotrek - wcześniej pierwszy antykociarz III RP - pokochał go szybko. Miesiąc później, już po śmierci teściowej, do Maćka dołączyła Mamut z córeczką - Niuńką. W tej chwili z tych kotów została tylko Mamut.
Maciek był bardzo chorowity. Zwłaszcza na początku, aż do momentu, kiedy zdecydowaliśmy się na czyszczenie pyszczka - stracił wszystkie zęby poza kłami, ale zyskał 10 miesiący w świetnej formie. Wraz z zębami nie stracił jednak animuszu. Nie miał najmniejszych oporów, żeby ugryźć Mamuta "kasowniczkiem", jak nazywaliśmy jego 4 ząbki. Był indywidualista totalnym, macho-kotem, ale przy okazji ciepłym, oddanym, przytulnym. Nie umiał miałczeć, ale mruczał, jak żaden z moich kotów nie potrafi. Wczoraj mruczał cały dzień, kiedy przy nim siedziałam. Do końca prawie.
Zżyłam się z nim niesamowicie. Straciłam przyjaciela. Strasznie boli ta strata.
tyle. Więcej napiszę jak trochę się w sobie zbiorę.
-
Niektórzy mogą myśleć sobie - cóż, to tylko kot. Ale co się czuje zrozumie tylko ten, kto stracił kochane zwierzę. Na to uodpornić się nie da. Trzeba przecierpieć, przeboleć. I nie zapomnieć.
.. A jak widać pierwsze na Tobie poznały się zwierzaczki :) One się nie mylą .. przeważnie ;)
-
Twoje BMI jest powyżej 25?? przyłącz się do Wirtualnego Clubu XXL!!!
jeżeli uważasz, że odchudzanie w grupie ma sens - zapisz się już dziś :)
Wirtualny Club XXL - wielka reaktywacja :)
-
wyrazy współczucia (*)
przytulam CIĘ mocno
ja wiem jak to boli , śmierć domowego zwierzaczka mocno boli
ale już nie cierpi biedaczek ,teraz gdzieś pewnie Maciuś lata szczęśliwy po niebieskich łąkach
:P
-
Hybrisku strasznie mi przykro i wiem ze cokolwiek teraz bym nie napisala nie zmniejszy twojego smutku ale i tak przytulam cie do serduszka
-
-
Kasienko, wspolczuje z calego serca i bardzo mocno Cie przytulam... :cry:
Trzymaj sie jakos... :cry:
-
Bardzo mi przykro Słońce :( Wiem jak to boli :( Trzymaj się. Maciuś już nie cierpi. On wiedział, że już odchodzi, dlatego tak bardzo potrzebował Waszego towarzystwa. Dałaś mu to, czego potrzebował najbardziej. Jestem z Tobą!
-
Jakoś się zbieram. Dzięki Dziewczynki, obecność życzliwych dusz dużo znaczy.
Cholera, kiedyś, kiedy działy się rzeczy, które bardzo mnie dotykały, bolały, nie mogłam uwierzyć, jak to jest - ja umieram z rozpaczy, a życie bezczelnie biegnie sobie dalej. A teraz... już przestałam się dziwić. Tak po prostu jest, pewne rzeczy każdy musi przezyć w sobie, ułożyć, oswoić. Śmierć człowieka, śmierć zwierzęcia - też. Najbardziej bolą wspomnienia i ta świadomość, że TAK już nigdy nie będzie. Żałoba - to taka tęsknota za tym co było, było dobre, ale już nie wróci. Bo wszystko cały czas idzie naprzód, trzeba wtłoczyć się w ten rytm. Ja chyba jestem już całkiem nieźle wdrożona.
***
Katsonku, cieszę się, że wyjechałaś i odpoczęłaś. I dziękuje za info o zdjęciach - zaraz do Ciebie zajrzę.
Moje ślubne... nie, nie zdecyduję się. Na razie sama nie chcę na nie patrzeć, budzą mój głęboki sprzeciw - nie chcę TAK wyglądać. Dlatego - hmmm... może za jakieś 10 kg, kiedy będe mogła dla kontrastu pokazać tę lepszą siebie - pokażę i wydanie przed poprawką. Ale na razie nie.
Julcyku, na ślubie pachniałam mieszanką dwóch zapachów - Stelli Sheer 2006 limitowanej sezonówki Stelli McCartney i Stelli Rose Absolute - czyli różanie i kwieciście. Jakoś zawsze byłam przekonana, że na ślub wybiorę zapach różany i tak też się stało. I nie narzekałam, otoczenie też.
Katsonku, Devoree, Jeni, Miriel, Agulko, Gosiaku, Julcyki, Bes_ , Mejdejko,Rewolucjo, Pyzuniu i Wy wszystkie, które nikców nie wymieniłam - dzięki za wszystko. Za najważniejszą rzecz - że jesteście. Że byłyście przez te paskudne dwa miesiące, kiedy w moim zyciu wszystko stało na głowie. Dziękuję Wam.
Mam nadzieję, że od tego momentu będę mogła tutaj zamieszczać same dobre, optymistyczne wpisy. O najważniejszej rzeczy na świecie, czyli diecie :)
Że ta cholerna czarna seria już się skończyła. Wierzę w to całą sobą.
-
na pewno się skończyła <przytul>
ale mimo to mam nadzieję, że będziesz pisać nie tylko o diecie ;)
trzymaj się tam :)