Hej hej, nie miałam siły pisać u siebie na wątku, w ogóle nie mogłam się zebrać do niczego.
Od poniedziałku latam jak z piórem. We wtorek jak wyszłam o siódmej z domu, tak wróciłam o 21. W środę miał być aerobik, ale sąsiadka zaprosiła mnie na kawę i nie mogłam się wykręcić, bo obiecywałam jej to już jakiś czas temu. To ta, której pilnowałam synka jak pisała doktorat. Wykłada na mojej uczelni, ale na innym wydziale. Zasiedziałam się do wpół do dziesiątej no i już nie mogłam iść ćwiczyć do klubu. Swoją drogą, ta znajoma powiedziała, że zmieniłam sposób mówienia, że jestem bardziej wyluzowana. Hmm... a wczoraj koleżanka powiedziała, że zrobiłam się asertywna. No proszę, kto by pomyślał.
W czwartek znowu biegałam od 10 do 21 po mieście. A wczoraj to już było istne szaleństwo. Poszłam rano na aerobik (wreszcie!), potem na wykład i wróciłam do domu o... 6 rano w sobotę. Tego dnia zjadłam strasznie mało, ale trudno.
Ale po kolei. Po wykładzie poszłam do kina z Julką na Babel (polecam!), a potem nie opłacało mi się wracać do domu, bo za godzinę byłam umówiona z Karo, Karoliną i Aśką. Poszłyśmy do pubu, ale było okropnie nudo, nie grała muzyka, było tłoczno i jakoś tak zimnawo, wiało od okien. Aśkę naszła ochota na frytki w MacDonaldzie. Zażerała je przed moim nosem, a ja ani drgnęłam. A to dlatego, że przeprowadziłam ze sobą rozmowę mniej-więcej tej treści:
-Może spróbuję choć jednej fryteczki, w końcu naprawdę jestem głodna (byłam rzeczywiście)
-Ale jak zjesz jedną, to rzucisz się na inne
-Wcale nie, zatrzymam się na jednej
-To po cholerę ci jedna frytka??

I taka argumentacja podziałała jak magiczne zaklęcie. Bo co to jest jedna fryta? Nic. Frytki trzeba, jeśli już, to zjeść wszystkie, całe opakowanie, a to nie wchodziło w rachubę, więc ani drgnęłam. Jestem z siebie dumna.
No i tak siedziałyśmy i zastanawiałyśmy się, gdzie by tu iść, bo było przed 22, kiedy zadzwonił kuzyn Aśki i zaprosił nas na imprezę do siebie do domu. Zakupiłyśmy co trzeba i pojechałyśmy. Impreza była wybitnie międzynarodowa hiszpańsko-brazylisko-polska. Gadaliśmy chyba w pięciu językach w zależności od ich znajomości, było super, tańczyliśmy do polskiej muzyki, gadaliśmy, śmialiśmy się...
Było naprawdę fantastycznie. Obudziłam się dopiero 2 godziny temu, ale humor mam jak marzenie. Mama powiedziała, że chyba musi się przyzwyczaić, że znikam nagle na całe noce niezaplanowawszy tego A tata rano powitał mnie słowami: 'cześć studentka'. Hehe mój brat nigdzie nie wychodzi, to ja równoważę szalę.
Co do diety, to idzie świetnie. Wczoraj co prawda w ciągu nocy jak poczułam głód, zjadłam jakieś ciastko- herbatnika i po sprawie. W sumie zjadłam ich ze trzy, więc extra. Kiedyś na imprezach tylko wsuwałam ciacha jedno po drugim

Katharinka, poszło mi lepiej, co odbiło się na suwaku. Półmetek tuż-tuż. I co? Aerobikujesz? Bo ja już tak

Nando, jak ja Ci zazdroszczę rowerka w domu, choć wolałabym bieżnię, ale już nie bądźmy zachłanni

Megam jak Ty jeszcze będziesz do tego wszystkiego ćwiczyć, to migiem osiągniesz wymarzoną wagę!

Halwaya, a i owszem, ćwiczę i na razie nie mogę chodzić z bólu mięśni Mama mi zawsze mówi, że ciągle ćwiczę a i tak po najkrótszej przerwie bolą mnie mięśnie. Widać nie ćwiczę aż tak "ciągle"

Butters, jest tak, jak pisze Foczka. Teraz czytam tom 14. Już tak blisko do tych najnoszych, jeszcze nie czytanych A weekend na pewno będzie bez zarzutów, przysięgam sobie i wam

Minusku, pozdrowienia i dla Ciebie

Foczko, witam u siebie. Widziałam Twoje zdjęcia. Ależ wspaniałe! I wyglądacie na takich szczęśliwych! A Jeżycjada pomaga na wszystko Chyba napiszę list dziękczynny do autorki.

Saccharine, ja kiedyś sto lat temu myślałam, że "Tygrys i Róża" była nudna, ale jak "dorosłam", dojrzałam wiele pominiętych aspektów tej książki i jestem zachwycona. W ogóle jak miałam te 10-12 lat to paru rzeczy nie rozumiałam, teraz odkrywam wszystko na nowo. "Wichrowe wzgórza" mmmm... kocham siostry Bronte. A siłowni nie dawaj czekać!