Jednak ktoś wykrakał. Kurde znów przytyłam.
W ogóle zmarnowałam pieniądze. Prawie 700 zł na 3 miesiące - herbalife. Schudłam na nim kiedyś 21 kg. Tym razem też szło, w pierwszym miesiącu 5-6kg, w drugim już tylko 2-3kg, a w trzecim w ogóle. Pieprzłam to wszystko, bo skoro nie potrafię utrzymać wagi - a nie potrafię, przytyłam znów 4 kg - to szkoda na to marnować kasy. Zwłaszcza, że straciłam pracę. Może dlatego przytyłam.
Co ja piszę, jakie straciłam. Od dawna chciałam stamtąd odejść. Nie będę szczegółowo wyjasniać dlaczego, bo mi się ciśnienie podnosi jak tylko pomyślę... Powiem więc tylko tyle: rozwiązałam umowę bez wypowiedzenia za to, że szef nie płacił wynagrodzenia w umówionym terminie. Za to, że kiedy zachorowałam - przez stres wywołany spięciami z tym chamem, który myślał, że kierownik biura będzie zmywał po nim talarze z resztkami musztardy, a kierownik biura powiedział, że przy zmywaku to sobie może żonę w domu ustawiać - nie wypłacił mi całej pensji, tylko srał jakimiś ratami w połowie stycznia = grubo po terminie = na święta został bez grosza, nie zapłacił też tego na co umawialiśmy się pod stołem, bo przecież najniższa krajowa na papierze, resztę do ręki. Zawalał - bóg mi świadkiem - WSZYSTKO to co wypracowałam, każdy kontakt z potencjalnym klientem spieprzał, a później miał do mnie pretensje... Szkoda gadać. WIĘC - napisałam rozwiązanie umowy. On w tym samym czasie przygotował mi wypowiedzenie - wiecie za co? właśnie za to, że zachorowałam. Nie chciałam się szarpać po sądach, a co najważniejsze, chciałam szybko dostać zaległe wynagrodzenie. Nie dostałabym go gdybym upierała się przy swoim rozwiązaniu umowy. W dodatku, dziś w sądzie wygrywa ten kto ma kasę, nie ten który został skrzywdzony. Ale szef srał po gaciach. Choć próbował mnie zakrzyczeć... Po tygodniu - od kiedy powiedziałam, że wypowiedzenia nie podpiszę, i przykro mi ale sąd pracy jednak będzie musiał być, jeśli nie dostanę wynagrodzenia, a przy okazji sprawy wyjdą wszystkie machloje firmowe, m.in. że zatrudnia pracowników na czarno, źle formułuje ludziom umowy - doszliśmy do "porozumienia". Wypłacił pieniądze, podpisałam wszystkie dokumenty.
Inna kwestią jest, że w międzyczasie zawiodłam się bardzo na wszystkich instytucjach, w tym PIP, które w takiej sytuacji powinny wspierać pracownika. Przeżyłam ogromny stres, bo brak pracy to brak pieniędzy, a marne stypendium naukowe wystarczyłoby tylko na bardzo skromne jedzenie. W ogóle ostanie miesiące były dla mnie koszmarne. Ale nareszcie się skończyło. Teraz muszę jeszcze tylko ochłonąć.
Może to przez ten stres. Praca, sesja, zagrożone stypendium, pisanie mgr, na pisanie którego nie ma czasu. Na pewno się obżerałam.
I DZIŚ:
ważę ok 89 kg. (ale mam okres więc liczę, że wskazówka wagi jest trochę zapędzona o ok 1 kg.) W udach przytyłam po ok 1 - 1.5 cm, w biodrach ok 1-2cm, w talii 3cm. Zaraz poprawię wyniczki i suwaczek "nazad".
Zebrałam się wreszcie w sobie na tyle, żeby podjąć decyzję i powoli zacząć wdrażać ją w życie. 1400-1500 kcal, co tydzień o 100 kcal mniej, dobić do 1200 na dzień.
Zobaczymy. Ciągle zalegam z MGR. No i mam nową pracę. Wiem, że mam od piątku, 3 dni . Pewnie też będą stresy.
Ależ ten brzuch boli.
PS. Marietto. Twój ostatni wpis podniósł mnie na duchu. Dziękuję.
Zakładki