Peszek, awantura gorsza niż kufel oleju rycynowego. No co ci mam napisać. Truizmów: nie martw się, będzie lepiej, się nie godzi ale coś w tym jest. Po nocy -dzień, po burzy-spokój. Życzę przetrwania z minimalnym skutkiem ubocznym.
U mnie takie tam przemyślenia że zaczynało mnie w związku z brakiem spadku wagi nosić. Coś musiałam zadziałać. Zadziałałam radykalnie choć pewnie głupio. Niech sobie szanowny organizm przypomni jak musiał ciężko hakować kiedyś to może doceni to co ma teraz. Zorganizowałam sobie wczoraj dzień tucznika. Wepchnęłam w siebie bardzo dużo i bardzo kalorycznie. Wpisanie tu tego byłoby pornografią dietetyczną więc powiem tylko że po podliczeniu nabiło 3500. Już o 11 rano miałam limit dziennyZe zdziwieniem odnotowałam fakt, że mój żołądek się raczej nie skurczył. Wieczorem czułam się świetnie to znaczy fatalnie. Myślałam, że pawia puszczę. Nie, nie, żadnego roweru czy innych ekscesów. Uwaliłam się spać tęskniąc do diety - czyli panie prezesie, melduję wykonanie zadania.
Na wgę nie weszłam oczywiście. Może faktycznie odstawię ją do końca miesiąca, żeby w podsumowaniu września napisać N I CZERO spadku.
Potem się zastanowię nad dalszym programem.
Dużo śmiesznego życzę wszystkim.
Zakładki