Witam wszystkich...
Znowu wracam...z kolejnym wątkiem...kolejny raz przegrany, pokonany, kolejny raz na tarczy...niestety...
Ostatni wpis na forum mam z 3 lutego...niby niedawno ale od tego czasu dieta zawaliła mi się jak domek z kart. Miałem częste napady obżarstwa na taką skalę, że mnie samego to przeraziło. Dotarło do mnie, że coś jest nie tak. I to poważnie nie tak. Zacząłem się zastanawiać nad założeniami mojej diety, nad tym jak do tego podchodzę, jak walczę...i uznałem że sam nie daję sobie rady. Poszedłem do poradni psychologicznej. Tam trafiłem do pewnej Pani, która przyjęła mnie bardzo serdecznie i sobie porozmawialiśmy...szczerze...długo...od serca...wygadałem się ze wszystkich moich porażek, z tego jak do nich dochodziło, co je powodowało, omówiliśmy każdey aspekt zarówno mojej diety jak i w sporej częsci mojego codziennego życia, dzieciństwa, doświadzeń. Nawet nie wiedziałem, że to może mieć taki związek.
Wstępna diagnoza jest taka, że choruję...tak...choruję...tak to trzeba nazwać. Istnieją poważne przesłanki do tego, że cierpię na "kompulsywne objadanie się" (dla nieznających tematu wyjaśnienie w ramce poniżej).
Ogólnie trochę jestem przestraszony. Zawsze myślałem, że jestem gruby bo lubię jeść. A tu wychodzi po trochu, że lubię jeść bo jestem gruby (w maksymalnym uproszczeniu). A w tę stronę dużo trudniej będzie z tym walczyć.kompulsywne objadanie się - wynika z wewnętrznego przymusu, wiąże się m.in. z: nadmiernym spożywaniem wysokokalorycznych pokarmów, częstym stosowaniem różnorakich diet odchudzających, powstrzymywaniem się od jedzenia w obecności innych osób, wycofywaniem się z życia towarzyskiego i aktywności fizycznej, postępującym zmęczeniem i brakiem energii. Ponieważ nie dochodzi do przeczyszczania się ani ćwiczeń fizycznych, osoba systematycznie przybiera na wadze i staje się otyła. Wynikają z tego takie konsekwencje psychologiczne jak: jeszcze większe zaabsorbowanie jedzeniem i własnym wyglądem, snucie fantazji na temat schudnięcia, fałszywe poczucie władzy i niezależności wynikające z nieograniczonego objadania się, zły stan psychiczny wynikający z braku kontroli nad jedzeniem i przyrostem masy ciała. Osoby cierpiące na to zaburzenie nieprawidłowo interpretują bodźce płynące z własnego ciała, a dokładnie - mylą emocje z głodem. W wyniku tego każde napięcie emocjonalne, konflikt, a nawet pozytywne, ale intensywne emocjonalnie wydarzenie, staje się powodem sięgania po jedzenie. Krótkotrwały skutek jest zgodny z oczekiwaniem, polega bowiem na rozładowaniu napięcia i jest odczuwane jako wyciszenie, uspokojenie, zapełnienie wewnętrznej pustki. Pojawiające się jednak wkrótce poczucie winy powoduje ponowne narastanie napięcia. Można metaforycznie powiedzieć, że odczuwany w tym przypadku głód jest głodem emocjonalnym, nie pokarmowym. Najbardziej narażone na kompulsywne objadanie się są osoby: z niską samoświadomością, małą umiejętnością radzenia sobie ze stresem, wychowane w rodzinach, gdzie jedzenie związane było wyrażaniem emocji (np. gdy jesteś smutny - zjedz ciastko, gdy świętujemy - jemy obfity obiad) oraz gdzie przywiązywało się ważność do spożywania określonych potraw i w określonym czasie, bez względu na apetyt.
Ogólnie pani psycholog już na pierwszym spotkaniu poważnie przewartościowała mi odchudzanie samo w sobie...zmieniła moje nastawienie a przynajmniej zasiała ziarnko, które teraz kiełkuje i to nastawienie zmienia. Fundamentalną zmianą jest chociażby to, że poza cotygodniowym ważeniem i mierzeniem oraz zapisywaniem ile udało mi się zrzucić mam wywalić z diety wszelkie inne cyferki. ŻADNYCH CYFEREK...żadnych ilości kalorii na dzień / tydzień / żadnych przeliczników skuteczności i tym podobnych. Nawet nie zauważyłem kiedy stałem się niewolnikiem cyferek zapisując kolejne zeszyty kompletnie zbędnymi i niepotrzebnymi statystykami. To ja miałem rządzić odchudzaniem, jedzeniem...a między innymi przez tę wszechobecną arytmetykę stałem się jego niewolnikiem...zamkniętym w klatce liczb, statystyk i procentów. Od jutra koniec z tym. Tylko to co niezbędne żeby widzieć czy się udaje czy nie...od jutra przestaję się odchudzać...a zaczynam żyć...ale żyć tak, żeby oddychać swobodnie...pełną piersią...a żeby waga szła w dół...i do tego potrzebuję Waszej pomocy...bardzo...
Ten wątek jest rozpoczęciem kompletnie nowego rozdziału...do tej pory zaczynałem nowe wątki...zmieniałem nicki...jednocześnie nie zmieniając nic w sobie...każdy nowy wątek był bezmyślnym kserem starego. Ten jest krokiem w zupełnie inną strone. Krokiem w tył. A nawet trzema. Bo czasem trzeba zrobić trzy kroki w tył...żeby pójść do przodu.
Jednocześnie witam wszystkich serdecznie, którzy mnie znają. Brakowało mi Was...a tych nieznajomych chcących służyć wsparciem i radą witam równie gorąco. Fajnie, że jesteście.
Parę słów o mnie ?
Mam prawie 26 lat...193 cm wzrostu...ważę...heh...155.9 kg...tak...to nie pomyłka...niestety...chciałbym bardzo ten balast zrzucić. Chciałbym zrzucić tyle ile waży moja dziewczyna Chciałbym zrzucić 57 kg i ważyć 99 kg.
Gruby jestem odkąd pamiętam. Zawsze byłem "duży", już od przedszkola. W liceum kiedy zacząłem trenować koszykówkę schudłem sporo, część masy zamieniła się w mięśnie. W czwartek klasie liceum ważyłem jakieś 103-104 kg. Przygotowania do matury sprawiły, że bardzo ograniczyłem ilość treningów a co za tym idzie ruchu a nie ograniczyłem ilości zjadanych kalorii...efekt? 40 kg przytyłem w 10 miesięcy...wydaje się nieprawdopodobne ale jednak...rosłem w oczach...a potem było już gorzej...
Próbowałem się odchudzać 4 razy...raz zrzuciłem nawet 28 kg...ale co z tego...wróciło mi z nawiązką...drugi raz 16 kg...to samo...o trzecim i czwartym razie nawet nie mówię...bo to jesteś minimalne spadki były...no...to chyba tyle...od jutra start...pozdrawiam Was...bardzo gorąco...
Zakładki