W sobotę minie mi połowa sześciotygodniowego, corocznego programu oczyszczającego.
Od mniej więcej 5-ciu lat, raz lub dwa razy w roku przeprowadzam tę dietę i jak dotąd jest to jedyna dieta, którą potrafię dociągnąć do końca, bez ustępstw, taryfy ulgowej i wymówek. Dzieje się tak zapewne dlatego, że każde najmniejsze nawet odstępstwo, każdy grzeszek jest zaprzepaszczeniem diety, którą po prostu trzeba zacząć od nowa.
I choć dieta nie jest dietą odchudzającą, bo jej głównym celem jest oczyszczenie organizmu z toskyn i innego świństwa, chudnięcie jest bardzo miłym bonusem, choć tylko efektem ubocznym.
Tak czy inaczej, w ubiegłym roku gdy schudłam na niej 15 kilo udało mi się przez cały rok nie odzyskać tych kilogramów, z czego jestem najbardziej dumna. Mam nadzieję, że w tym roku będzie ona początkiem drogi do nowej, pięknej sylwetki, z której będę dumna, a którą uda mi się wreszcie dociągnąć do końca. Żebym jeszcze tylko ćwiczyć zaczęła to już by było super. Ale niestety do ćwiczeń zupełnie nie mam serca. Choć lubię ruch jako taki, rano nie chce mi się wstać godzinę wcześniej aby poćwiczyć, a po pracy nie mogę się zmobilizować. A basen mam pod samym niemal nosem. Zaznaczę, że uwielbiam wprost pływać...
Po oczyszczaniu natomiast, zamierzam wprowadzić jakiś porządny plan odchudzania. Waham się pomiędzy dietami South Beach, Los Angeles, Nowojorskim Planem..., a dietą 1200 kcal.
Mam jeszcze 3 tygodnie oczyszczania, więc może na coś się zdecyduję.
Tymczasem staram się nie myśleć o kolejnej porcji warzyw. Bo choć lubię warzywa, to brak innych rzeczy strasznie mi doskwiera.
Pozdrawiam wszystkich innych odchudzających się .
I cytując klasykę kina science fiction: "niech moc będzie z wami".
Zakładki