Moje nadprogramowe kilogramy, które nie chcą spadać , są konsekwencją ciągłych diet, naprzemiennego wynajdywania kolejnej "genialnej " drogi do szczupłej sylwetki i milionowego podejścia do SB, Dukana, liczenia kalorii, głodówek,a przeplatanej dietą chipsowo- czekoladowo- kebabową, którą to doprawiłam odpowiednią dawką leżenia, z częstymi spacerami na trasie wersalka - lodówka. Mam za swoje, cud, że to 116 kg, a nie 316
Większym demotywatorem niż ja sama na pewno nie będziesz, poza tym wszystko ma swoje plusy i minusy, kilogramy, które łatwo zgubić, równie łatwo odzyskać, a tak - będę miała więcej czasu na nauczenie się zdrowych nawyków
Przy okazji przypominam, ze miałaś dzisiaj ćwiczyć, zrobiłaś to ? Bo mi się też nie chce, ale pani dietetyk kazała mi zacząć od 5 minut na rowerku i co tydzień dokładać po kilka minutek więcej, żebym sobie wypracowała jakąś systematyczność bez wyzionięcia ducha w pierwszym dniu
Przy okazji postanowiłam odchudzić męża, co prawda jemu daleko do mnie, jak to faceci, tylko w brzuch mu trochę poszło, ale jest chyba jeszcze większym fanem niezdrowego żarcia i podżerania do filmu ( słodkie napoje, smażone żarcie, hamburgery, pączki, sosiki, a z warzyw tylko mizeria ...a w niej pół litra śmietany). Trochę go oszukuję, podmieniam mu śmietanę na jogurt, pieczywo na pełnoziarniste, mięcho dostaje z piekarnika, dostał przepustkę na 1 śmieciowy posiłek w tygodniu, ale pod warunkiem, ze zje go z dala ode mnie, a wszystko, co lubię , a nie mogę, ma sobie trzymać w bagażniku ;D
Zakładki