Cytat Zamieszczone przez tanczacaZkaloriami
Pris: jesteś cudowna, jesteś wielka (i nie o rozmiar mi tu chodzi )
Ale jak Ci sie to udało? Tzn wiesz, ja mam zawssze "wszystko albo nic", jak przestaję liczyć kalorie, to stopniowo przestaję też jeść rozsądnie: najpierw jest ok, a potem "ojj małe ciasteczko nie zaszkodzi" i ani się obejrzę aż zaczynam zjadać wszystko co znajdę... Jak to zrobić, zeby się z tej psychicznej pętli wyrwać???
Cytat Zamieszczone przez Felicja
Tańcząca, mam właśnie to samo. Jak się ściśle nie kontroluję, to wcinam po 4000kcal dziennie. Dla mnie pizza o średnicy 50cm to pikuś!
Mam nadzieję, że po wykonaniu mojego 4 miesięcznego planu mój apetyt się zmniejszy i nauczę się zaspakajać mniejszą ilością i to zdrowszego jedzonka. Bo normalnie to potrafiłam jadać np. makaron z cukrem, masłem i cynamonem na przemian z frytkami całymi miesiącami bo mi się nie chciało myśleć co byłoby zdrowsze... Byle się najeść smacznie i tyle. Stąd mój wstrętny cellulit.
No "Wszystko Albo Nic" to cała JA W sensie ja- dawniej. Się zmieniło to, że odwiedziłam sobie kontrolnie lekarza, zrobiłam badania (wyniki nieciekawe, cukrzyca mi grozi na przykład - dzięki mojemu durnemu jojowaniu i odżywianiu się jak powalona), dermatolog zdruzgotany stanem mojej skóry i włosów. Ginekolog kiwa palcem, że mam burze hormonalne i się nie pozbieram (problemy z płodnością) jak m.in. nie opanuję swojej wagi, bo tyję w najgorszy sposób - typ jabłko.
I tu jest mój przełom.
Peszymistin tez mi napisała, że mam się przestać z sobą bawić w kotka i myszkę, chudnę przez 6 miesięcy roku, następne - tyję i to z nawiązką. Ze świadomością że tak robię. Chudłam zawsze z podświadomą myślą, że po diecie sobie pofolguję i odbiję za te wyrzeczenia. Rozwalałam sobie na raty zdrowie: póki dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie. Nie mam zamiaru doprowadzić do przysłowiowego "urwania ucha" - przeciwdziałam, bo u mnie to ostatni dzwonek. Tu już nie chodzi o estetykę, tylko zdrowie.
Po ostatniej zimie pełnej żarcia jak zwierzę i apogeum wagowego wszechczasów - 80kg - rzuciłam się na wykluczenie węglowodanów, wytrzymałam kilka dni - doprowadziłam do niemalże omdlenia, zaburzenia widzenia, gwałtowne wahania cukru we krwi, fatalne osłabienia, leżenie w łóżku i... po uczesaniu się po kąpieli wyjęłam sobie NAGLE pasmo włosów wielkości warkoczyka. Łysienie plackowate - choroba autoimmunologiczna, organizm zaatakował sam siebie pod wpływem dużego stresu. Mam za swoje?
Byłam przerażona. Dalej jestem...

Dlatego nie podjadam, ani myslę o słodyczach czy coli, dlatego łykam witaminy, chodzę do lekarza i staram się nie panikować. Nawet mi myśl nie zaświta, żeby obniżyć radykalnie liczbę kalorii, bo zbyt wolno chudnę. Jak nie zjem w ciągu dnia warzyw czy owoców, to pojawia mi się żaróweczka w głowie: "durnoto, znowu to robisz?? chcesz skończyć jak bezpłodna, łysa słonica?!" Sorry za mocne słowa, ale mam schiza nie lada. Lekarze mnie tylko w tym utwierdzili, tak jak i moja siostra-lekarka.
Dostałam, moje drogie, kopa w dupę (excuse le mot) i przestaję kokietować.
Zaczynam jeść normalnie i już.
A laską będę przy okazji zupełnie, prędzej czy później.

P.S. Dziś rano na wadze 74,5