-
Moje słodkie więzienie.
Jestem otoczona strasznym murem, grubym murem z tłuszczu. Jestem w więzieniu - siedzę w nim już parę lat. Jest mi smutno, chcę stąd uciec! Już tyle razy próbowałam się uwolnić.
Pewnego dnia, dwa czy trzy lata temu, odkryłam w mojej celi drzwi, na których zawieszona była tabliczka z tylko jednym słowem: "Dieta." Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy, ale drzwi zawsze kojarzyły mi się z wyjściem. Uwierzyłam, że odkryłam sekretne przejście, które doprowadzi mnie do szczęścia. Bez namysłu otworzyłam drzwi i poszłam przed siebie.
Wszędzie było ciemno, ale mój umysł był jasny. "To nadzieja" - myślałam. Po jakimś czasie zahaczyłam o coś nogą i przewróciłam się. Zorientowałam się, że potknęłam się o schody prowadzące do góry. Zaczęłam po nich wchodzić. Szłam i szłam do góry... Byłam strasznie zmęczona, tak mi było ciężko! Ale w mojej głowie wciąż świeciło się to światło... cały czas myślałam o wolności. Byłam przekonana, że te schody wyprowadzą mnie na wolność. Starałam się nie być niecierpliwa. Zauważyłam bowiem, że im bardziej mi się śpieszy, tym bardziej droga się dłuży.
Pamiętam tą ciemność, wszędzie ciemność. W głębi duszy odczuwałam lekki niepokój. Nie wiem z jakiego powodu. Czułam, że to co robię nie jest dobrym sposobem na ucieczkę z więzienia, intuicyjnie przeczuwałam, że musi być jakaś inna droga. Ale nie chciałam jej szukać. W pewnym sensie było mi nawet dobrze na tych schodach. Wiedziałam co mam robić: iść w górę, po schodach - nie zważać na zmęczenie, po prostu iść. Oto cała filozofia. Robiłam to. Wierzyłam bezgranicznie, że uda mi się uwolnić. Szłam...
Któregoś dnia zobaczyłam coś co mnie zaskoczyło. Kolorowy otwór w ścianie, przypominał mi wejście do zamkniętej zjeżdżalni - rury. Weszłam tam. Porwało mnie w dół. To było jak zjeżdżalnia - bardzo szybka. Zjeżdzałam, zjeżdzałam na dół...
Jakież było moje zdziwienie, gdy zjeżdzalnia wyrzuciła mnie spowrotem... do mojej celi! Byłam zła - cały mój trud poszedł na marne, wszystko na nic. A przecież tamte drzwi miały prowadzić do szczęścia! "To niemożliwe!" - myślałam. Nie przyjmowałam do wiadomości tego, że wróciłam do punktu wyjścia. Byłam pewna, że popełniłam jakiś błąd, coś musiałam zrobić nie tak, nie byłam wystarczająco uważna i dokładna.
Musiałam zrobić to jeszcze raz, musiałam znów wejść do góry. Tam było tak ciemno, na pewno coś przeoczyłam, jakiś korytarz, drzwi... Poszłam raz jeszcze. Znów to samo. Znów spadłam na dół, do celi. Nie poddawałam się. Poszłam raz jeszcze, raz jeszcze... za każdym razem starałam się być coraz bardziej perfekcyjna. Ale wciąż wracałam do puktu wyjścia. Światło w mojej głowie, które nazywałam Nadzieją, stopniowo przygasało. Im bardziej się starałam być dokładną, tym szybciej dochodziłam do zjeżdżalni i spadałam, tym bardziej dogasało światło. Któregoś dnia zgasło zupełnie. Ale ja nie przestałam. Wciąż wchodziłam na te schody, za każdym razem powtarzałam sobie, że tym razem się uda. Robiłam to już automatycznie. Stanowiło to całą treść mojego życia. Nie umiałam inaczej.
Jakiś czas temu postanowiłam, że więcej nie przejdę przez drzwi, nie wejdę więcej na schody. Przestałam tłumić w sobie ta straszną prawdę, że ta droga nie prowadzi do wyjścia, że nie da mi wolności. Zrozumiałam, że schody prowadzą tylko do punktu wyjścia. I już na nie nie wchodzę.
Nadal tkwię w celi. Ale kiedy na dobre przestałam wchodzić na schody stało się coś dziwnego i niesamowitego zarazem. W mojej celi pojawiło się okno - z kratami. Jeszcze nie wiem dokładnie co ono oznacza, i co mam z nim robić... chcę się dowiedzieć... bo w mojej głowie znów zapaliło się to światło...
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki